:: Menu ::  |Silent Hill|Silent Hill 2|Silent Hill 3|Silent Hill 4|SH: Origins|Silent Hill 5|SH: Shattered Memories|Inne|Underground|Autorzy|Download|Forum|Linki|
   > Wstęp
   > Rysunki
   > Zdjęcia
   > Grafika
   > Muzyka
   > Teksty
   > Filmy















































































































































































































































































































































































































































































































































 

    UNDERground - Cisza i Mgła
   ------------------------------------

Autor:
Tomek Krzywik
Adres e-mail: tomek.krzywik@o2.pl


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Stałem w wąskim korytarzu. krew leniwie spływała ze ścian. Kręciło mi się w głowie. Nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Pode mną była ciemność od której dzieliły mnie stalowe kraty. Z oddali dobiegał mnie dźwięk syren. Czułem strach. Za mną rozbrzmiewało szuranie ciężkiego metalu o metal. Pobiegłem przed siebie. Cholera,ślepy zaułek. Odwróciłem się żeby poszukać innej drogi,ale było za późno. On mnie dogonił. Słyszałem jego chrapliwy oddech. Zasłużyłem na karę. Nierozważnie doprowadziłem do końca czyjąś pracę. Wykonałem wyrok. Zbliżał się do mnie. Nie. NIEEEEEEEE!!!

- Thomas? Thomas!

Otworzyłem oczy. Leżałem w łóżku. Nad moim łóżkiem stali dwaj mężczyźni. To byli moi przyjaciele:Michael i James. Michael był brunetem o ciemnych oczach,ubierającym się w czerwoną bluzę z kapturem. James natomiast,miał blond włosy i niebieskie oczy. Podobnie jak Michael preferował czerwoną bluzę. Michael spojrzał ze współczuciem na mnie.

- Thomas, już od paru tygodni masz te koszmary. Może naprawdę powinneneś iść do psychologa?

Schowałem w dłonie twarz. Już ja swoje wiedziałem. Dadzą mi bezsensowną radę i wezmą całą furę pieniędzy,a i tak koszmary powrócą. Wstałem z łóżka.

- Chłopaki poczekajcie na dole, zaraz zejdę.

Przebrałem się i wyszedłem na korytarz. Windą zjechałem do holu. Klucze schowałem do mojej ulubionej
skórzanej kurtki. Już mieliśmy wyjść na zewnątrz kiedy w uchu usłyszałem głos

- Interesuje Ciebie dobra robota?

Odwróciłem się. Mówił do mnie niski mężczyzna o siwych włosach i czarnych oczach.

- Może. O co chodzi? Coś zawieść albo rozwiązać problem?
- Tak, tak...To znaczy zawieźć pewien towar.
- A gdzie?
- Do Silent hill.
- Hmmm. Coś mi się obiło o uszy. Zachodnia Wirginia?
- Tak.
- Ile Pan zapłaci?

Mężczyzna zawahał się.

- Tysiąc? To uczciwa cena za dowiezienie towaru bezpiecznie.
- Niech będzie.

Mężczyzna spojrzał na mnie. Miałem dziwne wrażenie że czyta moje myśli. Poczułem się nieswojo. Cóż ,miałem coś na sumieniu. Po chwili zmarszczył brwi.

- Nadasz się.

Wręczył mi małą paczkę.

- Masz dwa dni.

Poszedł do drzwi. Ruszyłem na parking.

- Hej, Thomas! - To Michael i James mnie dogonili - Myślałem że jedziemy do psy...
- Nie. Mam dość głupich rad. Jedziemy zarobić.
- Ale - zaczął James, ale mu przerwałem.
- Możecie ze mną jechać albo nie. Nie zatrzymacie mnie.

Wszedłem na parking hotelowy. Zachodzące słońce odbijało się w szybach wieżowców Nowego Yorku. Otworzyłem drzwi Toyoty. Zabrzmiał silnik .Usłyszałem trzask tylnich i przednich drzwi."Zmądrzeli" przeszło mi przez głowę. Wyjechaliśmy na główną drogę,prowadzącą do zachodniej Virginii. Jechaliśmy tak przez parę godzin,słuchając muzyki i śmiejąc się. W końcu moi przyjaciele zasnęli. Żeby się nie nudzić włączyłem radio. Trzeszczenie. Sprawdziłem na innej częstotliwości. Coraz głośniejszy trzask. Wyłączyłem radio żeby nie pobudzić innych. Spojrzałem na ulicę. Autostrada zamieniła się w szosę,otoczoną lasem. Była także mgła. I nagle coś wpełzło na ulicę. Krzyknąłem i zaciągnąłem ręczny,naciskając równocześnie hamulec nożny. Auto wpadło w poślizg. Próbowałem wykręcić. Wpadłem między drzewa i uderzyłem w jedno z nich.
...

Ocknąłem się. Bolała mnie głowa i miałem lekkie nudności. Spojrzałem w bok. James miał rozbite czoło,a Michael olbrzymiego guza na czole. spojrzałem przez wybitą szybę. Przejechaliśmy pod jakimś szyldem powitalnym. Otworzyłem drzwi i wysiadłem. Napis brzmiał"Silent hill".Przez chwilę próbowałem ocucić kumpli. Kiedy już się ocknęli,oznajmiłem,że dojechaliśmy. Rozejrzałem się dookoła a następnie obejrzałem auto. Nie nadawało się do użytku. Przód był całkowicie skasowany. Niedaleko samochodu leżał pistolet. Przyjrzałem się otoczeniu. Wszędzie była mgła i padał śnieg.


- Trzeba pójść do miasta. Tam nam pomogą. - Powiedziałem
- Mmmm...człowieku, jak ty zdałeś prawo jazdy? - zapytał się Michael masując sobie czoło
- Przepraszam. Chyba jechałem za szybko..coś weszło na ulicę i nie wyhamowałem.

Ruszyliśmy drogą. Hmm. Żadnych ludzi. A przecież to podobno duże miasto. Doszliśmy do pierwszych zabudowań. Budynki przypominały mi miasto z lat 50.Niektóre okna były pozabijane deskami,inne zakurzone tak że przez nie nic nie było widać. Puste samochody stały na parkingach,lub poboczach.

- HALO!!! JEST TU KTO?

Odpowiedziała nam głucha cisza. Miasto wyglądało jak nawiedzone miasteczko z horrorów. Dałem przyjaciołom znak żeby poszli za mną. Zobaczyłem jakąś kartkę. Nie podobało mi się to. Kartka na środku drogi?W tym miejscu?.Podszedłem do niej powoli. Serce we mnie zamarło. Krwią było podkreślone następujące zdanie:"Jakże szybko gasną światła". Ze wszystkich stron dobiegł nas dźwięk syreny strażackiej.

Zatrzymałem się jak wryty. Nie. To niemożliwe

- Syrena strażacka. - Powiedziałem drżącym głosem - Czy ten pistolet był w ogóle naładowany?
- Naboi jest 20, a magazynków dwa. To razem daje 60 wystrzałów.

Kiedy tak rozmawialiśmy, robiło się coraz ciemniej. Michael wyciągnął latarkę. Otoczyła nas nieprzenikniona ciemność. Rozdarło ją dopiero światło urządzenia. Włączyłem funcję radia w mp3. Może coś powiedzą o tej ciemności. Po chwili odezwał się James

- Co jest?! Co robimy?! Chłopaki słyszycie mnie?!

Radio nie działało. Zamiast tego słyszałem głośniejszy trzask. Nie mogłem zmienić stacji. Trzeszczenie rosło. Coś zamajaczyło we mgle. Zbliżało się powoli. James dobrze zrobił że wycelował. W takiej dziurze jak ta nigdy nic nie wiadomo. Po chwili widziałem już prawie jak wyraźnie. A jednak wyraźnie. Okazało się że to coś ma twarz ukrytą pod jakąś błoną. Nie miało rąk. Szło niczym zdrowo podpity człowiek. Jedynym otworem była nienaturalna dziura w klatce piersiowej. Jamesowi zaczęła trząść się ręka.

- NA BOGA STRZELAJ!!!!!!!

Padł strzał. drugi. Trzeci. W ciele monstra widniały tylko dwie dziury. Mimo to szedł dalej. Zaczęliśmy się cofać. Kolejny strzał. Bat wyrwał przyjacielowi pistolet. Wymierzył. Pocisk trafił bestię w głowę. Potwór padł na ziemię. Spojrzałem na kumpli. Byli spoceni ze strachu. Trzask jednak był dalej głośny. Obejrzałem się. Jakiś olbrzymi cień majaczył w ciemności. Na...karku???widniała olbrzymia piramida. Radio ze trzasku przeszło w piszczenie. Zaczęliśmy uciekać przez ciemność,tam gdzie nas nogi poniosły. Wbiegliśmy na środek jakiegoś skrzyżowania. Pobiegliśmy Levin Street z tego co zdąrzyłem przeczytać. Nagle zatrzymaliśmy się. Przed nami majaczyła olbrzymia dziura. Obejrzałem się. Zobaczyłem tym razem dwie sylwetki. Zaśmiałem się nerwowo. Pokonamy je z taką ilością amunicji. Nagłe jak na zawołanie wyszło ok. czterdziestu cieni. Nie wytrzymałem nerwowo. zemdlałem .
...

Ocknąłem się oparty o auto. wstałem i poszukałem wzrokiem chłopaków. leżeli nieprzytomni. Podbiegłem do Jamesa i przyjrzałem mu się. Oddychał. Michael też. Podniosłem kamień i wybiłem szybę w syrenko podobnym aucie. Modliłem się żeby stąd uciec. Te ciemności....Co to właściwie było?Sen?Chyba nie. Zajrzałem do środka. Nie było kluczyków w stacyjce. Już miałem się odsunąć gdy zobaczyłem na wycieraczce kartkę. Było na niej napisane:,,Buda przy domu na Levin street".poszukałem przydatnych rzeczy. Znalazłem mapę i Apteczkę. poszukałem dalej. W schowku na okulary znalazłem notatkę. Przeczytałem nagłówek ,,Wielki pożar-Niejaka Dalhia Gilesspie została zmuszona do oddania swojej córki Alessy na spalenie,gdyż według księży Samaela jest ona wcieleniem zła. Proces spalenia nie powiódł się,gdyż doszło do pożaru."dalej był tylko napis,,miasto spalone".odsunąłem się od auta. Ocuciłem przyjaciół wodą utlenioną. Po wyleczeniu ran,powiedziałem:

- Nie wiem co tu się dzieje, ale wiem jedno. Coś dziwnego dzieje się w tym mieście. "Buda przy domu na Levin Street. To ta ulica, na której byliśmy. "...buda...". Uważam że powinniśmy iść do domu na tej ulicy. Nie sądzicie?

- A mamy jakiś wybór? - stwierdził ponuro Michael.

Tak więc ruszyliśmy przez zamglone miasto. Od czasu do czasu mp3 wydawało trzaski,ale po chwili cichły. W końcu doszliśmy do domu przy którym stała psia buda. Zajrzałem do środka. Na podłodze leżał klucz. Wyjąłem go ze środka i dopasowałem do drzwi. Pasował. weszliśmy do budynku. Była tu jedna kuchnia,gdzie znaleźliśmy jeszcze parę apteczek,łazienka,bawialnia,garaż. W tym ostatnim miejscu stało auto,jednak nigdzie nie znaleźliśmy żadnych kluczyków. Oprócz tego znaleźliśmy też rozkład zajęć...Alessy Gilesspie. Odsunąłem się od rozkładu szybko oddychając. Przyjaciele spojrzeli na mnie z niepokojem.

- Coś nie tak? - Zapytał James.

Zapomniałem w tym wszystkim o powiedzeniu im o informacji jaką znalazłem

- Alessa tu mieszkała. Biorąc to pod uwagę to sądzę że to ona tu nas sprowadziła.

Popatrzyłem na Michael'a jak na wariata.

- Przecież nikt nie przeżył!!! I to jeszcze jakieś dziecko? Rany chyba walnąłeś się w głowę trochę za mocno.
- Pamiętaj gdzie jesteśmy.
- Świr.

Obejrzałem jeszcze raz mapę. Był na niej kościół. Zaznaczyłem kredkami Alessy na czerwono ważniejsze miejscam.in:szpital,szkołę,stację metra i kościół. Michael obejrzał mapę i powiedział:

- Nie wiem co jest gorsze - szpital czy szkoła?
- Chyba szpital... - stwierdził Masson.

Poszedłem na górę i wszedłem do łazienki. Znalazłem rury hydrauliczne i inne bzdety. Po chwili namysłu wziąłem je jako broń. Kiedy zszedłem obejrzałem plan zajęć. Powinna mieć teraz W-f.

- Wiem jak głupio to brzmi ale proponuję iść do szkoły. Tam coś może być. - powiedział James.
- James, przyznaję - jesteś idiotą - odparł Michael.
- Nie on może mieć rację... Dobra weź tą rurę-po czym wcisnąłem Massonowi w rękę stal - A ty Bat miej wszytko na muszce pistoletu.

Przyjaciele popatrzyli na mnie tak jakby widzieli mnie pierwszy raz w życiu. Otworzyłem tylnie drzwi domu i wszedłem do ogródka...
...

Przechodziliśmy właśnie koło dawnej apteki. Rozmawialiśmy ze sobą ściszonym głosem. Wyjąlem mapę. Do szkoły jeszcze daleko. Do tego dochodziła siatka ulic na których coś mogło się czaić. Poszukałem na mapie ciekawszej opcji. Znalazłem. Metro. No chyba że były by tam jakieś szurnięte bestie, KTÓRE GUSTUJĄ się w podziemiach. Stacja była dość niedaleko.

Doszliśmy do schodów prowadzących w dół. Zapaliłem latarkę. Doznałem wstrząsu. Na niegdyś ruchomych schodach były ślady krwi,a taśma na której kładło się ręce była pokryta śluzem. Poprosiłem Michaela o pistolet. Zeszliśmy powoli na dół. Tam sprawa nie miała się lepiej. Zastanowiłem się. O ile dobrze zrozumiałem to była główna stacja. Powinen stać tu przynajmniej jeden wagon. No bo to dziwne:Cztery pary szyn pod pociąg dwie przeciwległe...coś mignęło mi na drugim peronie. Poświeciłem tam. Usłyszałem cichy płacz. Leżał tam ktoś skulony,i płakał .Zawołałem:


- Hej, kim jesteś?

Płacz, dalszy brak odpowiedzi.

- Poczekaj idę do Ciebie!

Zeskoczyłem na tory.

- Eee,Thomas? - usłyszałem głos Michała, kiedy przechodziłem przez drugie tory - To nie najlepszy pomysł...

Kiedy skończył mówić, z zardzewiałych głośników poleciało przeraźliwe trzeszczenie, a potem jakiś głos zaczął mówić:

- Uwaga........ciąg .....jeżdża trzzzzz....na ....eron ..........eci.

Nagle usłyszałem odgłos pociągu. Spojrzałem w prawo. Metro jechało prosto na mnie. W ostatniej chwili wskoczyłem na peron. Potężny pociąg zatrzymał się dokładnie w tym miejscu gdzie stałem przed chwilą.

- THOMAS!!!! - usłyszałem krzyki kumpli - gdzie jesteś!!!!???
- Tutaj! Prawie nic mi nie jest - powiedziałem patrząc na swoją porwaną nogawkę od dżinsów.

Po chwili stwierdziłem że płacz ustał. Rozejrzałem się. Peron Był pusty,panował na nim półmrok. Usłyszałem kroki. Odturlałem się w bok. Szedł ku mnie mężczyzna. Był w średnim wieku. Miał na sobie brudną,porwaną marynarkę. Długie włosy prawie całkiem zasłaniały mu twarz. Podniosłem się. Mężczyzna patrzył na mnie bez słowa.

- Słucham? - Jakież to było głupie pytanie. Dostałem z pięści w twarz.

James zgrabnie przeskoczył przez tory. Ominąl pociąg i wszedł na przeciwległy peron. Za nim wszedł Michael. Poszukali Swojego przyjaciela. Nigdzie go nie było. Nawoływali go,ale nikt im nie odpowiedział.

- Hej! tu są ślady jakby kogoś ciągnięto!!!-krzyknął James -Na schodach!!!
- Zamknij się! - syknął Michael - Chyba, że to całe miasto ma nam zwalić się na głowę.


Podszedł do schodów. Był tam długi wąski ślad. Chłopcy weszli po schodach. Staneli na chodniku. W krajobrazie nic się nie zmieniło. Usiedli na ławce. zmęczonym wzrokiem patrzyli to w jedną,to w drugą stronę. Musieli być stale czujni gdyż nie mieli mp3 Thomasa,ani latarki. Po dwóch minutach wstali. Podeszli do tablicy informacyjnej.

- Hmm. Jesteśmy tutaj.. To chyba dzielnica wypoczynkowa. Wiesz co? chyba nie ma sensu szukać wyjścia skoro nie ma Thomasa.
- Kto mógł go porwać?
...

Ocknąłem się. Kręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się. Leżałem w jakiejś komórce. Było ciemno. Zapaliłem latarkę. Zgasiłem ją. Leżałem pomiędzy szkieletami. Ktoś wszedł do środka. Usłyszałem ochrypły głos

- Ty, wstawaj.

Wstałem bez słowa. Mężczyzna złapał mnie za ramię i brutalnie wypchnął za próg.

- To ten chłopak? - Zapytał po angielsku kobietę ubraną w strój podobny do stroju zakonnicy.
- Wątpisz we mnie!? Śmierć nawet mnie nie zatrzymała w swych zimnych objęciach, a ty się mnie pytasz:czy to na pewno ten!? - odkrzyknęła mu.

- Przepraszam. - odparł skruszony mężczyzna.

Słuchałem tej rozmowy z ciekawością. Wyrwała się śmierci?Ciekawe. Spojrzała na mnie.

- Odkąd tu przyjechał, ciągle węszy! Chodzi po tym mieście, uciekł Piramidogłowemu, trafił do domu JEJ ojca, teraz szedł do szkoły!

Zabrałem głos.

- Szczerze mówiąc to ja chciałem się stąd wydostać - powiedziałem - ja...

Zamilkłem. Mp3 zaczęło trzeszczeć.

- ...Mógłbym już iść? Bardzo bym prosił.

Spojrzałem za kobietę. Był za nią kanalik z zielonkawą wodą. Wstałem. Wzrostem dorównywałem mężczyźnie.

Kobieta powiedziała:

- Nieee,za wiele widziałeś. Nigdzie stąd nie pójdziesz.

Wyjęła zza pazuchy nóż. Złapałem ją za rękę kiedy brała zamach,obróciłem ją i wytrąciłem nóż z ręki. Mężczyzna krzyknął i wciągnął pistolet. Chlasnąłem go po piersi. Krzyknął z bólu,i wypuścił broń. Złapałem glocka w locie,odwróciłem się na pięcie i zacząłem uciekać. Ponieważ w kanałach było ciemno,zapaliłem latarkę. Po minucie biegu zatrzymałem się. Nikt mnie nie gonił. Poszukałem wyjścia. Ruszyłem wzdłuż kanaliku. Co mnie skłoniło do tego żeby zaatakować człowieka?Czyżbym zaczynał wariować?Gdzie są moi przyjaciele?Radio zaczęło trzeszczeć. Zatrzymałem się jak wryty. Poświeciłem latarką za sobą. Oblał mnie zimny pot. Szło za mną coś podobnego do człowieka. Miało żabi pysk,ludzkie oczy. zakrwawiony strój robotniczy. Jednak najbardziej przerażające było to że mamrotał coś do siebie. Wycelowałem w niego. Nacisnąłem spust. Drugi,trzeci raz. Monstrum stęknęło. Zamachnęło się szponiastą łapą. Oberwałem w twarz. Upadłem. Z ziemi strzeliłem mu w rękę. Bestia sapiąc odsunęła się ode mnie. Padł kolejny strzał. Ciężkie cielsko zwaliło się do wody. Zerwałem się na nogi. Koło mnie była drabinka. Wszedłem po niej. Odsunąłem ciężką klapę kanalizacyjną. Dziwne. Musiałem przebyć kawał drogi gdyż prawie nigdzie nie było tych starych kamienic. Zamiast tego stały tu domki letniskowe. Przeszedłem przez ulicę. Stała tu tablica informacyjna. Przeczytałem wielki napis:"Stare miasto-miłego wypoczynku!".Już miałem usiąść na ławce gdy zobaczyłem że ktoś tu niedawno siedział. Uklęknąłem na ziemi. Były tu ślady ludzkich butów. Poszedłem w tym kierunku w którym one prowadziły. Przeszedłem parę ulic i stanąłem przed wejściem do kościoła. Pomyślałem,że to dość religijne. Ach ten mój sarkazm. W mojej sytuacji wiele osób znajdowało schronienie i pociechę w Bogu. Czemu miałbym być inny ? Wszedłem. W środku panował półmrok. Zapaliłem latarkę. Od razu lepiej. Z ołtarza dobiegł mnie znajomy, kobiecy głos:

- Co?!To znowu ty?

Odwróciłem się mierząc z broni

- Ty - zacząłem - Gdzie oni są?
- Kto? - zapytała Dalhia
- Nie zgrywaj głupszej niż jesteś! - ryknąłem - Nie jestem durniem którego tak łatwo zrobić w jajo!
- Pan tego miasta sprawiedliwie cię osądzi. - Powiedziała z uśmiechem.
- Co?

Usłyszałem szczęk metalu. Spojrzałem na ołtarz. Szedł na mnie olbrzymi potwór. Jego głowa była nakryta metalową piramidą. Ciągnął za sobą olbrzymi...Tasak?Miecz?A może jedno i drugie?Nieważne. Otworzyłem ogień. Kule odbijały się od piramidy. Potwór zamachnął się. W ostatniej chwili rzuciłem się do przodu. Strzeliłem. W rękę "Piramidogłowemu",jak nazwała go niedawno kobieta. Ale jakim cudem doszła tu pierwsza?To miasto ma więcej tajemnic niż przypuszczałem. Pocisk wbił się w rękę olbrzyma,ale potwór nie zwracał na to uwagi. Liczyłem się tylko ja. Biła od niego aura zniewalającego strachu. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem uciekać panicznie. Wybiegłem przez wrota kościoła. Po ok.5 minutach zatrzymałem się. Byłem na molo. Pode mną falowała cicho woda. Spojrzałem przed siebie. Byłem nad jakimś rozległym jeziorem. Do mostku były przywiązane łódki i motorówki. Wskoczyłem do jednej z nich. Kurczę, znowu nie ma kluczyka!Ciekawe jak się stąd wyrwiemy. Poszukałem po wszystkich skrytkach. Nic tylko papiery,zegarki i ... Siekiera? Podniosłem ją ostrożnie. Nie było żadnych śladów. Schowałem ją za pasek. W tym upiornym mieście nigdy nigdy nic nie wiadomo. Wskoczyłem na molo.

- Hej, zaczekaj! - krzyknąłem i puściłem się biegiem. Na brzegu koło tawerny szła mała dziewczynka. Skręciła za róg. Pobiegłem tam. Przeszła przez ulicę i weszła do zaułka. Zawahałem się. Być może czeka tam na mnie coś potwornego?Jednak Mp3 nie trzeszczy. Wziąłem oddech i wbiegłem do zaułka. Ogarnęły mnie nudności. Jakieś potwornie zmasakrowane ciało,obdarte ze skóry wisiało na drutach kolczastych. Odskoczyłem.

- KTO TAKIE RZECZY ROBI! - wrzasnąłem.

Nagle coś zwróciło moją uwagę. W oddali rozbrzmiewała jakby syrena strażacka. Robiło się coraz ciemniej. Kurczę co tu się dzieje?

Zapaliłem latarkę. Zaczął padać deszcz. Z niektórych budynków zniknął tynk, zamiast tego stały się jakby spalone. W innych miejscach asfalt zastąpiły stalowe kraty. Do moich uszu dobiegło piszczenie. Wyjąłem słuchawkę z uszu. Małe ciało spadło z drutów i zaczęło ku mnie pełznąć. Syczało przy tym i stękało. Wyciągnąłem pistolet i nacisnąłem spust. Czoło oblał mi zimny pot. Magazynek się skończył. A dwa ostatnie miał Mateusz. Postanowiłem użyć siekiery. Małe zwłoki wypuściły na mnie wijący się drut kolczasty. Zamachnąłem się i odciąłem go. Spanikowałem. Odwróciłem się i zacząłem uciekać. Z drzew zwisały haki,na których powieszone były psie ciała. Od budynków bił odór śmierci. Nie wiem co się stało w tym mieście ale raczej nic dobrego. Tak czy inaczej zobaczyłem schody prowadzące do metra w którym się rozstaliśmy. Nie myśląc wiele zbiegłem na dół. Na peronie dalej stał pociąg. Teraz był jednak jakiś obskurny,odpychający. Usłyszałem człapanie. Coś schodziło po schodach,i kierowało się w moim kierunku. Wskoczyłem do pociągu. Ledwie dostałem się do środka,a już zamknęły się za mną drzwi. Spojrzałem przez okno. Obraz powoli zaczął się poruszać. Poczułem drżenie. To pociąg ruszył. No trudno. Albo mnie z tego gnoju wyciągnie albo pogłębi jeszcze bardziej. Usłyszałem trzask drzwi. Spojrzałem tam. Cholera. Pełzły ku mnie osobliwe stwory .Poza obrzydliwymi wrzodami,wyłupanymi oczami i porwaną twarzą to bardzo przypominały ludzi. Może jednak uda mi się je przechytrzyć?Przywarłem do obskurnego okna metra. Mutanty nie mogły mnie zobaczyć. Wstrzymałem oddech. Jedno z nich zaczęło węszyć.
...

Michael i James ruszyli przed siebie. Ogarniała ich nienaturalna cisza.


- Słuchaj czy naprawdę nikt tu nie przeżył?
- A skąd ja mogę wiedzieć?

Przerwali rozmowę. We mgle majaczył ciemny kształt.

- Mamy broń? - zapytał gorączkowo Michael.
- Tylko te stalowe rury. Ale poczekaj, to może być zwierzę... zwykły pies! Bogu dzięki.

Z mgły wyszedł biały labrador. Machał wesoło ogonem. Szczeknął przyjaźnie. Mateusz pochylił się i pogłaskał psa.

- W ten sposób nigdy go nie znajdziemy. - stwierdził Michał - idziemy!

Szli chodnikiem. Po pewnym czasie doszli do jakiegoś marketu. Drzwi były wyłamane,więc postanowili pszeszukać budynek. Na ladach były plamy krwi,w kasie znaleźli parę dolarów,a na półkach stała żywność sprzed kilkunastu lat. James prychnął z niesmakiem

- Ta. Smacznego.

Po czym odrzucił grubo przeterminowaną paczkę chipsów .Nagle usłyszeli brzęk szkła. Odwrócili się w kierunku z którego dobiegł ich dźwięk. Zaplecze. Pies zaczął warczeć. Obu mężczyzn oblał zimny pot. Ścisneli kurczowo prowizoryczną broń.

- Kto tam? - zapytał James.

Nikt im nie odpowiedział. Powoli zaczeli zbliżać się do drzwi.

- Ha..ha...halo?

Cisza. Weszli do pomieszczenia. Było tu parę pudełek,regałów i skrzyni. Ani żywej duszy. Michael rozejrzał się.Na najbliższej skrzyni stał flakonik z czarną cieczą. Niewiele myśląc podniósł go na wysokość oczu.

-AAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Flakonik rozbił się o podłogę. Michael ze strachu go wypuścił,usłyszawszy krzyk. Odwrócił się .James otworzył jedną ze skrzyń. W środku były zwłoki. Zmasakrowane. Jakaś ludzka głowa,noga. Wszystko było obdarde ze skóry. Obojgu zebrało się na wymioty. Zamkneli skrzynię. Usiedli na ziemi.

-Musimy się stąd wydostać. powiedział Michael zmęczonym głosem
-Masz rację. - odpowiedział jego przyjaciel - A pamiętasz te ciemności? Jeśli znów by się pojawiły to nie mamy przecież żadnej latarki. Tutaj nie ma żadnej?

Wstał i wyszedł z zaplecza. Po chwili uczynił to także drugi mężczyzna. Spojrzał na psa który obwąchiwał resztki flakonika, po czym wyszedł.

Szukali dość krótko,znaleźli bowiem dział ze sprzętem elektronicznym. Znaleźli też baterie. Sprawdzili czy latarki działają. Półmrok panujący w markecie rozjaśniło światło. Radość z powodu zdobycia latarek,przysłoniło przeraźliwe wycie. Dobiegało z zaplecza. Odwrócili się powoli i podeszli tam. Okazało się że był to labrador. Na jego sierści pojawiły się pasma krwi. Zwierzę wyło przeraźliwie. Z boków psa pojawiły się dziury,ze środka których wyleciały liny,czarne jak smoła. Na głowie sierść odsłoniła gołą czaszkę. Bestia spojrzała na nas. Nie było już w niej ani krzty ciepła czy przyjaźni. Było tylko cierpienie i chęć mordu. Michael ścisnął rurę,po chwili James zrobił to samo. Liny niczym węże zaczęły ku nim pęłznąć. Jedna z nich owinęła się wokół nogi blondyna i podcięła go. Prowizoryczna broń upadła na ziemię. Monstrum podniosło Jamesa do góry i zaczęło nim walić o sufit. Pojedyncze walnięcia przerywały krzyki. Michael rzucił się do przodu i zaatakował psa. Chrupnęły kości. Złamał bestii dwie przednie nogi,to jednak jej nie powstrzymało. Wypuściła kolejne liny na których się podpierała. Walnęła Jamesem o ścianę jeszcze dwa razy. Michael rzucił się ponownie na bestię ta jednak wyrwała mu rurę z rąk i uderzyła z całej siły w kręgosłup Jamesa. Nastąpiło głośne chrupnięcie i trzask. Ruchy Jamesa powoli ustawały,a jego przyjaciel wiedział co się stało.


- Wybacz. Nie byłem w stanie go dotknąć. - powiedział
- T...trudno. Przy..przynajmniej...te..n koszmar skoń..czył się dla mnie. Ale..ale ty u..u...ciekaj
- Przepraszam.
- Ok. A..a..le teraz u...u..ucie....- po czym urwał i zwisł w bezruchu. Jego ciało opadło na ziemię. Michael odwrócił się i wybiegł ze sklepu,wprost na zamglone ulice. Biegł tak parę chwil. Kiedy stwierdził że nic mu nie grozi,usiadł na najbliższej ławce. Schował głowę w ręce i zaczął gorzko płakać. Nie. On musi przeżyć.Będzie silniejszy od miasta.


- Masz zapalić?
O mało co nie dostał zawału serca. Obok niego usiadł jakiś mężczyzna ,w średnim wieku. Miał długie,dosięgające ramion blond włosy. Chłopak wstał ocierając,oczy rękawem.

- Kim jesteś?-zapytał.
- A jakie ma to znaczenie?Co mi tam. Jestem Jack,psycholog. Kiedyś tu mieszkałem...kiedyś. No cóż,nic nie trwa wiecznie. A szczególnie dzień. Tutaj nie zaznasz ukojenia,tylko obłędu. Wiesz o czym mówię?O twoim ubiorze. Cały we krwi,chyba ludzkiej. Zabiłeś kogoś? - spytał nieznajomy.


- Nie,to mój przyjaciel James. Zabiło go to coś,chyba pies.

Jack wyciągnął papierosa i zapalił,najwyraźniej nad czymś myśląc. Chłopak odwrócił się. Nie ta osoba mu nie pomoże. Zapytał jeszcze

- A widziałeś może innego mężczyznę?Czarne włosy,niebieskie oczy i skórzana kurtka. Miał na imię Thomas.
- Niestety. Chcesz broń?
- Że co?!
- No,zwykły pistolet.-Jack wyciągnął rękę z czarną bronią,dając do zrozumienia żeby ją wziął. Michael nie wahał się. Kiedy już trzymał czarnego glocka w ręce,zapytał ponownie

- A wiesz może gdzie jest szkoła?Mieliśmy tam iść i prawdopodobnie czeka tam na mnie.           

Reakcja Jacka była bardzo gwałtowna.

- Nie! Nie idź tam! Zginiesz! Zepsucie jest tam głębokie strach! Tortury i...i...

Widać było że traci nad sobą panowanie. Gwałtownie się pocił i drżały mu ręce. W jego oczach coś zaczęło błyszczeć. Michael zaczął się cofać,uniósł broń. Psycholog upadł na ziemię,i drgawki ustały. Teraz dyszał ciężko.

- Słuchaj, potrzebujemy pomocy,rozbiliśmy się na obrzeżach miasta. Proszę pomóż nam,a my pomożemy tobie. Jack spójrz na mnie!

Krzyk zabrzmiał w Silent Hill niczym wybuch. Michael rozejrzał się. Miał nieprzyjemne przeczucie,że z zapylonych okien ktoś go obserwuje.

- Szkoła....szkoła jest tam. Za rogiem. Duży ceglasty bud..ynek. Ja pójdę z tobą. Nie zostawiaj mnie tu. Proszę.


Doktor wyglądał teraz żałośnie. Brudna twarz,przekrwione oczy,wychudzony.

- Dobra,chodź.
Poszli...
...

Poczułem, że drżenie ustaje. Siekiera była pokryta posoką. Krwawiłem z tuzina małych ran. Mutanty były martwe. Moja ulubiona kurtka była w strzępach. Słabo mi. Ruszyłem chwiejnym krokiem do drzwi metra i złapałem się poręczy. Pociąg zatrzymał się. Wypadłem na stację. Zakasłałem gdy nawdychałem się śmierdzącego kurzu. Podniosłem się powoli. Stałem w wąskim korytarzu. Krew leniwie spływała ze ścian. Nie. Nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Pode mną była ciemność,od której dzieliły mnie stalowe kraty. Do mojej rozbite głowy coraz więcej złych wspomnień napływało. Za mną rozlegało się szuranie ciężkiego metalu o metal. To nieprawda. To był mój sen...przed wyjazdem. Usłyszałem kroki. Spojrzałem przed siebie. Coraz bardziej traciłem kontakt z rzeczywistością. Kroki. Oto stoi przede mną mężczyzna...zaraz. To ten z hotelu!


- Ty... - Wskazałem na niego palcem - Mnie tu sprowadziłeś....
- Tak - Odparł - A ty twoich przyjaciół! Jeden już nie żyje! To twoja wina! Nie ufasz ludziom. Myślisz,że biorą pieniądze bez powodu. Cóż, teraz czas odpokutować.

- Co?   
- Jesteś złym człowiekiem Thomas. Pamiętasz pewne wydarzenie? Dwa lata temu?
-Które? I co ty wogóle wiesz o mojej przeszłości?!
-Dużo. W każdym razie więcej niż ci się wydaje. Wtedy kiedy zamordowałeś niewinną osobę. Dziecko ledwie.   
Zatkało mnie. Skąd on to wszystko wiedział?


- Ale zostałem uniewinniony. To nie była moja wina!   
- Była. Miałeś wystarczająco wiele pieniędzy, żeby to zatuszować. Pamiętasz to małe, upiorne dziecko? To była zła strona tej dziewczynki. Została w Silent Hill, aby pokutować przez wieki. Ty także tu zostaniesz.

- Wypchaj się. To ty zginiesz. Nawet teraz widzę jak szaleństwo cię ogarnia - "Kurde. Jak będę tak pieprzyć, to w końcu zemdleję".

Piramidogłowy zbliżał się.

- Żegnaj - rzucił mężczyzna, jednak po chwili dodał z ironią - Jakie będą twoje ostatnie słowa?

Zastanowiłem się. Cóż nie ma co bawić się w herosa.

- Przepraszam. Amen. I niech Cię piekło pochłonie.   

Siwowłosy zastanowił się chwilę i odpowiedział

- Już tu jesteśmy.

Miecz opadł.
...

- To tu - powiedział Jack i wskazał ręką na budynek otoczony żywopłotem - Szkoła podstawowa w Midwich. Musimy być ostrożni.

- Wiem. Całe to miasto jest napakowane potworami.
- Nie o to chodzi. To tu niewinność ucierpiała.
- Co?

Doktor ruszył w kierunku drzwi szkoły,a Michaelowi nie pozostało nic innego jak pójść za nim. Otworzyli drewniane drzwi. Panował tu półmrok. Stały tu różne szafki i krzesła. Przeszli na korytarz pokryty brudem. Na podłodze leżały książki i dzienniki. Mężczyzna włączył latarkę. Światło padło na małą skuloną postać. Płakała i drżała cała. Ubrana w mundurek szkolny,klęczała na ziemi. I nagle Michael przypomniał sobie,jak był mały. Miał wtedy ośmioletnią siostrę,chodziła do klasy o parę klas niżej. Wtedy,gdy zdażył się ten wypadek. Terroryści wpadli do szkoły i brali uczniów jako zakładników. Rząd nie spełnił ich żądań,więc wszystkich rozstrzelali. Na jego oczach. Wrócił do teraźniejszości. Delikatnie powiedział.

- Hej, malutka. Co Ci jest?

Dziecko odwróciło się i Michael wrzasnął. Dziecko miało rozszarpaną twarz i usta pełne kłów. Wyciągnęło poszarpane ręce i ruszyło na mężczyzn. Mężczyzna uniósł czarnego glocka. Nie miał wyrzutów kiedy strzelił. Miał wrażenie,że miasto w pewien sposób przejmuje jego wspomnienia i odsyła ze zdwojoną mocą. Potwór upadł w bezruchu. Do uszu Michaela dobiegł głos Jaspera.

- Co...to było? Nie....nie widziałem tego wcześniej. Nie...zbyt wiele przeżyłem...-Chłopak padł na ziemię i zaczął płakać. Bat'a zirytowało to trochę. Tak bał się,ale nie na tyle żeby wariować!

- No już wstawa... - Nie dokończył. Przerażony wsłuchiwał się w dźwięk syren strażackich. Teraz wydawały się mocniejsze niż poprzednio. Zaczęło sie sciemniać. Mrok. Charakterystyczne odgłosy,mruki i jakby coś odpadało. Michael włączył latarkę. Szkoła zmieniła się nie do poznania. Korytarz zamienił się w wielką arenę ze stali. Śluz spływał ze ścian,zamiast podłogi rdzawe kraty. Po środku tego wszystkiego stał Thomas. Radość Michaela była wielka,tak bardzo,że chciał ucałować przyjaciela. Ale coś go powstrzymało. Może to coś w wyglądzie pisarza,a może coś innego. Thomas przemówił:

- Źle, że tu trafiłeś. Bardzo źle.
- Co ty...-zaczął Bat,lecz osoba naprzeciw kontynuowała.


- Miasto ukarało już twoich przyjaciół. Mówię do ciebie przez ciało jednego z nich. Jestem Samael. Książe tego świata,wkrótce i twojego.


Michael nie mógł w to uwierzyć. Nie w to co usłyszał.


- Musisz też umrzeć. Staniesz się nowym stworzeniem. Zasługujesz na to. Cały twój rodzaj.
- Bredzisz. Thomas odbiło ci? - Spytał cicho mężczyzna.


Głowa Thomasa rozpadła się na pół. Z szyji wyrosły macki,siekiera stopiła się ze skórą ręki.

- Jasna..-zaczął Bat,ale przerwał i rzucił się w bok gdyż potwór zaatakował z nadludzką prędkością. Michael otworzył ogień z glocka. Pistolet strzelał gładko,jego pociski przeszywały powietrze z charakterystycznym świstem. Monstrum zawyło przeciągle i zamachnęło się ręką. Nastąpił obrzydliwy odgłos odrywającej się skóry i topór poleciał w kierunku Michaela. Ten    nie zdążył uniknąć i poczuł okropny ból w ramieniu. Zacisnął zęby i wycelował. Krzyknął.

- Za Jamesa!
Pocisk trafił w głowę przeciwnika. Headshot.Były Thomas przez chwilę chwiał się,po czym upadł na twarz. Syreny przestały wyć i ciemność ustąpiła. Szkoła była już normalna. Jasper leżał na ziemi i wrzeszczał.


- Aaaa! Już wiem!Michael uciekaj!Zaraz stanie się coś strasznego!
- Co ty...
- Nie rozumiesz?!Ja nie żyję!Nie powinienem żyć!
- Kto?Ty?
- Tak!Pamiętam jak umarłem!Po wielkim pożarze!Jak wyzionąłem ducha w szpitalu!
- Ale...
- UCIEKAJ!


Michael odwrócił się i wybiegł ze szkoły. Spadł ze schodów i wturlał się na ulice. Podniósł się z jękiem i obejrzał się. Za nim parę metrów,stał srebrny mercedes. Nie pasował zupełnie do innych aut tego miasta. Mniejsza. Mężczyzna puścił się biegiem w górę ulicy. Mijał domy,kamienice i sklepy. Dobiegł jakieś molo,przy którym stały motorówki. Mężczyzna wskoczył do łódki stojącej na końcu pomostu i popłynął do przodu,w głąb jeziora zgodnie z zasadami fizyki. I nagle wiosła zaczęły się same poruszać,jakby niewidzialna siła wiosłowała. I tak w okropnym milczeniu dopłynął do kolejnego brzegu. Znalazł się na małej wyspie z kościołem. Był tu także parking i mały sklep. Obszedł kaplice dookoła i stwierdził,że jest tu także droga lądowa. Patrzył przez chwilę w mgłę,po czym wszedł do kaplicy. Było tu trochę ław,ustawionych w dwóch rzędach.Na końcu był mały ołtarzek z dziwnym symbolem. Jako chrześcijanin,Bat zwalił na ziemię satanistyczny symbol. Usłyszał ciche kroki w zachrystii. Choroba,nie miał gdzie się schować chyba,że...konfesjonał.


Usadowił sie w środku i słuchał. Miał nadzieję,że bicie jego serca go nie zdradzi. Zobaczył kontur kobiety za zasłonką.


- Panie...-Kobieta zaczęła mówić.-Błagam cię wybacz mi,bo zgrzeszyłam. Skazałam własne dziecko na cierpienie i tego żałuję. Modliłam się do ciebie co dzień i co noc,ale nie usłyszałam odpowiedzi. Wybaczysz mi?
Michael nie wiedział co robić. Kobieta chciała rozgrzeszenia po jakimś grzechu. Co mógł zrobić?Jak nie odpowie,to zdradzi się. Uznał,że skoro był ministrantem to Bóg zrozumie go. Jeśli w tym świecie istniał Bóg.


- Ja odpuszczam tobie winy.


Płacz ustał.


- Dziękuję.


Kobieta poszła. Michael odczekał,aż odejdzie,po czym sam wyszedł. Kręciło mu się w głowie. Wyszedł na dwór,ale nie znalazł tej osoby,którą przed chwilą rozgrzeszył. Poszedł do sklepu. Przechodził przez parking i coś zwróciło jego uwagę. Mercedes. Ten sam co przed szkołą. Podszedł do auta. Nie było żadnego kierowcy,ale kluczyki były w stacyjce. Klamka była we krwi,ale Michael miał tego dość. Wszedł do środka i powiedział:

- Jeśli taka wola Boga, ruszaj.

I samochód ruszył. Jechał z zawrotną prędkością trasą. Prędkościomierz stał w miejscu, ale Bat sądził, że jedzie ok.100km/godz. I uderzył w drzewo.

EPILOG

Obudził go śpiew ptaków i szum drzew. Przetarł oczy. Leżał obok zniszczonej Toyoty. I wszystko skończyło się dobrze.

INNE

Good+: Jeśli na stacji przyjaciele poszli razem do płaczącej osoby,nie pojawi się mężczyzna,a Thomas nie odłączy się od grupy. Wyjdą po drugiej stronie miasta,niedaleko marketu gdzie zginął James, z tym wyjątkiem,że pies zostanie pokonany. Nie dotrą do kościoła i portu,zamiast tego od razu trafią do małego kościólka na wyspie. Stamtąd pojadą mercedesem we mgłę....


Good: Pies zostanie pokonany i we dwójkę (James i Michael). Thomas zginie.
Bad: Thomas zginie w podziemiach, James w sklepie, Michael zostanie zabity przez mutanta Thomasa.