Verdammte Scheiße! - klął po
niemiecku młody biały mężczyzna, stojący na poboczu autostrady obok dużego,
luksusowego samochodu. Ubrany był w beżowe spodnie, czarny sweter, na który narzucił
beżową marynarkę. Komplet uzupełniały brązowe skórzane buty. Wszystko Armani i
Gucci. Krótko ostrzyżone jasne włosy i długa, pociągła twarz o niebieskich oczach,
które teraz poruszały się nerwowo. -
Ich weiß nicht, was ich machen sollte! Ich hasse das! ( Nie wiem, co mam robić! Nie
znoszę tego!)
Z samochodu doleciał głos innego mężczyzny:
- Przestańże, człowieku, gadać tą swoją
mową! Uszy mnie od tego bolą, Jörg.
- Cicho siedź Al, też byś szalał, gdyby ci
nowy Mercedes nawalił. I do tego gdzieś na jakimś zadupiu Silent Hill, jak wskazuje. a
raczej wskazywała nawigacja. Nigdzie nie można zadzwonić, komórka nie łapie sieci, z
Internetem też nie można się połączyć. A tu żywej duszy naokoło nie widać i tylko
wszędzie ta parszywa gęsta mgła. U nas w Niemczech taka rzecz jest nie do pomyślenia!
- Nie gorączkuj się, Jörg. Właź do samochodu
i zjedzmy coś. To przez tą mgłę nikogo nie ma na drodze, niebezpiecznie teraz
jeździć samochodem. Możliwe, że dlatego też i nasze komórki nie mogą złapać
sieci. To jakaś anomalia pogodowa, w życiu takiej gęstej mgły nie widziałem.
-A ja tak, Al. Wiesz, u nas w Alpach jak wejdziesz
dość wysoko i opadną chmury, to nic totalnie nie widzisz, tylko biało wokół ciebie.
Ale nie widziałem, żeby jeszcze mgła się tak dziwnie kłębiła, przybierała takie
niesamowite kształty.
Jörg wsiadł do środka auta. Usadowił się
wygodnie na miękkim, obszytym beżową skórą fotelu za kierownicą. Otworzył schowek
koło fotela i wyciągnął niewielką puszkę. Syknęło, gdy ją otwierał.
- Niech Red Bull mi doda skrzydeł. A może i ty
chcesz jednego, Al?
- Nie, dzięki. To sama chemia. Najchętniej
strzeliłbym sobie piwko.Ale nie teraz. Zobacz na tą swoją nawigację, gdzie jesteśmy -
pochylili się nad świecącym ciekłokrystalicznym ekranem.
- Na autostradzie wjazdowej do Silent Hill.
Kilometr przed tym zadupiem. Blisko jeziora.Toluca.
- Wiesz, Jörg, słyszałem chyba trochę coś o
tym Silent Hill. To takie małe turystyczne miasteczko. Wiesz, jezioro, lasy, ładne
widoczki, łódki i tak dalej. Na pewno znajdziemy tu jakiś porządny hotel, no i
mechanika do samochodu. Skończ tylko tego Red Bulla.
Jörg jednym potężnym łykiem opróżnił
puszkę. Zgniótł ją i położył na tylnej kanapie Mercedesa. Al zaczął się śmiać:
- Ech, wy Niemcy, jesteście tacy jak o was
mówią. Nie wyrzuci tej puszki w cholerę, tylko wozi ją ze sobą, taki czyścioszek.
- Zamknij się, Al. Lepiej chodźmy do tego
miasta.
Wyszli z mercedesa. Jörg zamknął drzwi i
nacisnął guzik na breloku od kluczyków. Samochód zamigotał kierunkowskazami,
uruchomił się centralny zamek i zabezpieczenia antywłamaniowe.
- Dobra, niech tu stoi, a my znajdziemy nocleg i
jakąś pomoc drogową. Która jest godzina, Jörg?
- W pół do czwartej.
Ruszyli poboczem drogi. Szedł pierwszy, a Albert
za nim. Al był przeciwieństwem Jörga - niski i krępy, brunet o ciemnych, prawie
czarnych oczach. Miał na sobie wytworny jasnoszary garnitur. Musiał mocno przyspieszyć,
aby dogonić Jörga, który szedł pewnymi, sprężystymi krokami. Po chwili zamajaczyła
przed nimi wielka metalowa brama do tunelu, nad którą wisiały tablice: Old Silent Hill
- 50 mil, Brahms - 265 mil.
- Co jest, zamknęli wjazd do miasta? - mruknął
Al i podszedł do bramy. Próbował ją otworzyć. Brama zaskrzypiała tylko i posypało
się z niej trochę rdzy.
- Cholera, ani drgnie, zatrzaśnięta na amen. To
nienormalne, aby nie można było wjechać do miasta, żadnych znaków, objazdów.
- Obok napisu "Toluca Lake" jest jakieś
wejście. Może tędy wejdziemy do miasta? Trzeba sprawdzić. Zostaw tę bramę Al,
idziemy ścieżką.
- Jak chcesz, Jörg.
Zeszli schodkami w dół do wąskiej ścieżki,
która kłębiła się wśród drzew. Opadłe liście zaszeleściły mężczyznom pod
nogami.
- Co to ma być, jesień na wiosnę?! - Jörg
rozejrzał się niepewnie .
- Jakieś anomalie pogodowe, mówię ci. Klimat
się zmienia, efekt cieplarniany i pogoda wariuje.
-Uważaj, tu stromo jest.
Po chwili ścieżka rozszerzyła się. Po prawej
stronie drogi stała studnia. Z drewnianego daszku nad cembrowiną łuszczyła się biała
farba.
- Ale ta studnia ładna a tak zaniedbana.-
skrzywił się Jörg.
Doszli aż do wielkiej metalowej bramy.
- Nie widać wcale, co tam jest.Ale wchodzimy. -
rzekł Albert i otworzył bramę, która zaskrzypiała przeraźliwie.
- Uff, mogliby to żelastwo naoliwić.
Przeszli przez bramę. Nogi zaczęły mężczyznom
grzęznąć w rozmiękłej papce z mokrej ziemi i liści. Nagle Jörg potknął się o
wystający z ziemi kawałek kamienia.
- A to co za kamulec! Chodź Al i zobacz, to chyba
grób, jakieś daty i napisy.
- Niewątpliwie. To chyba stary cmentarz. Brr!
Idziemy stąd. Jest stąd jakieś wyjście?
Co tu tak pusto? Ludzie nie powinni byli tak
pozostawiać grobów swoich bliskich. - głośno zastanawiał się Al.
- Chodź człowieku, tam jest jakaś furtka. Chcę
wyjść stąd jak najszybciej.
Dotarli do małej furtki, tuż obok starej,
kamiennej kapliczki. Wyszli na szeroką drogę, otoczoną drewnianymi ogrodzeniami.
Wokół walało się kilka pustych metalowych baniaków. Na drodze stał tylko wielki
Dodge Ram. Karoseria samochodu była jedną wielką ruiną. Wszędzie brunatne zacieki
rdzy, poobdzierany lakier, powybijane światła i pokryte jakąś czerwonoburą
substancją szyby. Drzwi samochodu były lekko uchylone.
- Farmy Silent Hill. - głośno przeczytał Albert
- Ale to dziwne, jacyś ludzie powinni tu być, no i oczywiście zwierzęta. Syf straszny,
no i ten wrak na drodze.
- Halo, jest tam kto? - zawołał Jörg. Nikt mu
nie odpowiedział. Podeszli obaj do wraku auta.
- Kurczę, jak ktoś mógł zniszczyć tak
najnowszego Dodge'a. Przecież to cholernie drogi wóz, ten wielki pickup. To na dodatek
najnowszy model. - rzekł Al i dotknął drzwi. Te otworzyły się, ukazując widok, od
którego Jörg cofnął się gwałtownie z twarzą skrzywioną ze strachu i obrzydzenia,
Albert natomiast wychylił się w przód i zwymiotował. Na fotelu leżały potwornie
zmasakrowane, obdarte ze skóry zwłoki. Z brzucha wypełzały splątane pomarańczowo -
różowe wnętrzności. Dłonie i stopy były odcięte, głowa pozbawiona była twarzy -
nic tylko miazga z mięsa, krwi i zmiażdżonych kości. Zwłoki były już zbrązowiałe,
leżały tu od dłuższego czasu. W niektórych miejscach kłębiły się robaki. Duszący
smród wypełnił powietrze. Wszędzie, na szybach, fotelach, desce rozdzielczej była
zaschnięta krew.
- Cco to ma być?!! Kto to zrobił? Jezu Chryste,
czegoś tak okropnego nie widziałem jeszcze. - jęknął Jörg
- Wynośmy się stąd jak najszybciej. Z tym
miastem jest coś nie tak. - rzekł Alberti znowu zwymiotował. - Jeszcze czuję ten
smród, zupełnie jakby mi się on poprzyklejał wewnątrz nosa. To nienormalne. Co się
dzieje?
- Wiesz, na pewno tu jest gdzieś policja. Idziemy
do miasta, wezwiemy ich. Może tutaj nikt nie przychodzi i dlatego ten samochód tak stał
niezauważony.
- Lepiej nie. Spieprzajmy stąd jak najszybciej! W
tym mieście dzieje się coś złego, nie widzisz?
- To co, będziesz szedł pieszo kilkanaście mil
do najbliższej stacji?
- No dobra. Ale uważaj. Tu może być
niebezpiecznie.
Obaj mężczyźni ruszyli zatem dalej. Minęli
budynki farm i doszli w końcu do zaśmieconego korytarza. Przeszli przez niego i
znaleźli się na asfaltowej uliczce, poniżej której płynęła rzeka.
- No i jesteśmy w miasteczku Silent Hill. I nadal
ani żywej duszy na ulicach, tylko ta wstrętna mgła.- drżącym głosem rzekł Albert.
- Zobaczymy jeszcze parę uliczek i wracamy,
inaczej tu zabłądzimy bez mapy. Trzeba będzie jakoś przeczekać tę mgłę i
zadzwonić po pomoc. Dlatego najlepiej wyłączmy teraz komórki, po co marnować baterie.
Ruszyli dalej uliczką. W końcu zamajaczył przed
nimi jakiś budynek. Kwiaciarnia. Cały budynek wyglądał staro, tynk odpadał z
odrapanych murów, szyba wystawowa była pokryta szarobrunatnym nalotem.
- Wchodzimy? - spytał Al.
- Oczywiście. Tylko ostrożnie.
W środku sklepu panował okropny bałagan, pełno
był poprzewracanych półek. Na podłodze walały się narzędzia ogrodnicze, kłęby
ozdobnych wstążek i folii do zawijania kwiatków, porozbijanych doniczek, naczyń z
wodą. No i oczywiście różnych kwiatów: róż, frezji, anturium, piwonii, fiołków .
Wszystkie leżały połamane i uwiędłe, a odór zgnilizny zastąpił ich słodkie
zapachy. Źródłem smrodu były kolejne zwłoki - mały nagi chłopiec powieszony na
pętli z kolczastego drutu. Wpatrywał się w nich szklistymi oczami, w których zastygły
ból, przerażenie i czysta nienawiść. Ciało dziecka było wzdęte od zbierających
się w nim gazów, pokryte fioletowymi żyłkami, z ust i szyi wyciekała zakrzepła już
strużka czarniawej krwi. Ostry drut udusił chłopca i rozerwał mu gardło.
- Kto to zrobił, Boże święty, KTO TO
ZROBIŁ?!! Ja dalej nie idę. Coś jest nie tak z tym miastem. Dlatego jego mieszkańcy
pewnie uciekli. Ta mgła. przynosi niebezpieczeństwo, śmierć. Uciekajmy stąd Jörg! -
Albert zaczął się trząść i łkać. Zaczynał wpadać w histerię. Jörg stał
nieruchomo ze zbielałą twarzą, wpatrzony w koszmarny widok. Szybko się jednak
ocknął.
- Masz rację, Al. Spieprzamy. Zwariowane rzeczy
się tu dzieją. No rusz się człowieku i nie patrz tam. Musimy wyjść z tego miasta jak
najszybciej. Wezwiemy policję, wojsko, oni się wszystkim zajmą.
Jörg szarpnął Alberta za ramię. Wybiegli ze
sklepu. Otoczyła ich znowu mgła i zapadający już półmrok.
- Niech to szlag, robi się ciemno. Wolę nawet
nie myśleć, co się będzie działo w nocy. Albert, uspokój się! Spójrz mi w oczy! -
Jörg próbował uspokoić kolegę, który balansował na granicy histerii.
- N-nigdy nie uwolnię się od tego! Kto robi
takie rzeczy?! - jęczał Albert.
- Posłuchaj człowieku, jak wyjdziemy z tego
miasta, wezwiemy policję, wojsko, a może nawet Pogromców Duchów. Dowiemy się, co tu
się stało. A teraz chodź za mną.
Zaczęli biec w stronę rzeki. Nie dotarli jednak
do niej - przed nimi zamajaczył potężny krater w drodze. Zupełnie jakby się ziemia
zapadła. Dna nie było widać przez mgłę. Połamany, pofałdowany asfalt drogi, płyty
chodników i ściany budynków zapadały się do środka wielkiej dziury.
- O rany, nie przejdziemy tędy. Musimy jednak
stąd wyjść! Wracamy i szukamy innej drogi, Al!
Odwrócili się nagle. Jakiś nieprzyjemny odgłos
zakłócał złowrogą ciszę.
- Słyszysz, Jörg? Co to tak skrzypi? Jakieś
stare żelastwo. - drżącym głosem zapytał się Albert - To zbliża się do nas. O
Boże Święty, to on.
We mgle pojawiła się dziwna istota. Był to
wysoki mężczyzna, ubrany w niegdyś biały, teraz jednak brudny i zakrwawiony płaszcz.
Miał wysokie buty z czarnej skóry i rękawice. W ręku trzymał dziwną broń -
powiększony do ogromnych rozmiarów zwykły nóż, który był tak wielki i ciężki, że
mężczyzna z trudem ciągnął go za sobą. Jego głowę osłaniał wielki spiczasty
metalowy hełm bez żadnych otworów. Razem z hełmem mężczyzna miał około 3 metrów
wzrostu.
- Al, rusz się do cholery. To coś chce nas
zabić! Uciekajmy! - wrzasnął Jörg i szarpnął kolegę. Albert jednak stał
nieruchomo, wpatrzony w zbliżającą się postać.
- To on. Nadchodzi. - szeptał zbielałymi
wargami.
- Albert, o czym ty.
- Nie, przed nim nikt nie ucieknie. To on, opiekun
miasta i wykonawca wyroków. Muszę się poddać jego karze.
- Ty naprawdę zwariowałeś. Ale ja cię tu nie
zostawię! Wiejemy! - Jörg znowu szarpnął Alberta za rękę. Ale jakby jakaś siła
trzymała mężczyznę w miejscu. A potwór był już parę metrów od nich. Wykonał
potężny zamach swoją bronią i zmiażdżył nogi Alberta. Jörg w ostatniej chwili
uniknął ciosu i zaczął biec przed siebie, dokądkolwiek, aby wreszcie uciec,
skończyć ten koszmar i obudzić się w swoim apartamencie. Tylko raz obejrzał się za
siebie i zobaczył, jak potwór rzuca ciałem kolegi, jakby to była szmaciana lalka.
Zmierzch i mgła otoczyły Jörga, a jego umysł
ogarnął paraliżujący strach, lęk przed nieznanym, doprowadzając mężczyznę na
skraj szaleństwa. Jörg próbował biec dalej, ale jego siły wyczerpały się. Upadł
raz i drugi, ostatkiem sił pociągnął się pod ścianę jednego z domów. Odnalazł
drzwi, zaczął dobijać się do środka. Nikt mu jednak nie otworzył. Jörg wyciągnął
swój pistolet, odbezpieczył go i czekał. Czas wlókł się niemiłosiernie. Z powodu
zimna i zmęczenia mężczyzna przysnął na chwilę. Obudziły go odgłosy człapania.
Otworzył oczy, zapalił swoją maleńką kieszonkową latarkę i włosy zjeżyły mu się
ze strachu, aż skóra głowy wydała się za ciasna, a okropny ból przeszył napięte do
granic możliwości mięśnie całego ciała - ujrzał niewyraźnie, że otacza go
kilkanaścioro dzieci, o groteskowo zdeformowanych ciałach. Nie miały one twarzy -
zamiast niej tylko białawe mięso. W ciała "dzieci" powbijane były ostre
narzędzia - siekiery, noże. Z ran wypływała krew, plamiąc ciemnosine ciała
potworków i ich ubrania - dziecięce, współczesne i z dawnych czasów. Potworki
wydawały z siebie żałosne odgłosy, jakby mieszaninę płaczu niemowlęcia i
zwierzęcego wycia. Nagle "dzieci" wrzasnęły w ogłuszającym crescendo i
rozpierzchły się, znikły w mroku. Jörg zaczął płakać i modlić się..
- Gott, hilf mir. Befreie mich von diesem
Alptraum. (Boże, pomóż mi. Wyzwól mnie z tego koszmaru.)
Usłyszał znowu znajomy odgłos przesuwania
ciężkiego metalowego przedmiotu i nagle, w nikłej wiązce światła, ujrzał znowu
złowrogą postać w spiczastym hełmie. Jörg próbował wstać, ale nic, nogi odmawiały
mu posłuszeństwa. Wyciągnął zatem pistolet z kabury przy pasku, wycelował i kilka
razy strzelił. Nic to nie dało - jedne pociski odbiły się, krzesząc iskry, od
stalowego hełmu, inne utkwiły co prawda w ciele bestii i zostawiły w nim krwawe dziury,
ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Jörg opuścił pistolet. Zmęczonym głosem
zapytał się:
- Wer bist du? Kim, albo czym ty jesteś,
do cholery?!
Mężczyzna w hełmie przemówił:
- Die Zeit des Raches hat gekommen.
Nadszedł czas pokuty i zemsty - rzekł nienaturalnym, grubym i świszczącym głosem, jak
oddech jakiegoś wielkiego stwora - Za twoje winy - ręką wskazał za siebie - staniesz
się jednym z nich. Za plecami mężczyzny pokazała się zgraja czegoś, co z początku
przypominało kłębowisko zniekształconych kończyn i głów. Dopiero po chwili Jörg
zauważył, że jest to wiele istot, które były niegdyś ludźmi albo zwierzętami, lecz
teraz przeszły makabryczną przemianę. Ich ciała były pokryte straszliwymi ranami,
śladami po oparzeniach, kończyny były pogruchotane a głowy. potrzaskane, z wykłutymi,
wydartymi oczami, tylko ziejące jamy w miejscach ust, z których dobywały się piski,
jęki i wycia. Widać było, że te istoty musiały straszliwie cierpieć.
- Za bogactwo, które zdobyłeś, skazując innych
na cierpienie. Za twoje kłamstwa. Za tych, których zabiłeś. Za twoją chciwość.
Jörgowi czas się zatrzymał i całe jego życie
przesuwało mu się powoli przed oczyma. Ujrzał swoje dzieciństwo spędzone w Dreźnie,
studia, karierę, założenie firmy . i przekleństwa swoich podwładnych, jak zaniżał
im pensje lub całkiem je zabierał, a opornych wyrzucał, co w okresie kilkumilionowego
bezrobocia oznaczało skazanie na wegetację. I pewien dzień, gdy przedstawiciel
konkurencji jechał na ważne spotkanie, Jörg wynajął płatnych zabójców, aby nie
doszło do ugody, która dałaby konkurencji najlepsze rynki zbytu. Wysłannik konkurencji
miał wypadek, natomiast zaufany Jörga dotarł bez problemu. Wszystko sprytnie
zatuszowano, dzięki znajomościom Jörga.
- Za zło, które uczyniłeś, nie ma
przebaczenia. Staniesz się jednym z nich. - rzekł człowiek w hełmie i błyskawicznym
ruchem zadał cios płaską stroną swojego noża. Uderzenie zmiażdżyło Jörgowi twarz
i część czaszki, ale zamiast natychmiastowej śmierci nadszedł przeszywający ból. I
wtedy spadł następny cios i jeszcze następny. Ciało Jörga zmieniło się w worek
pełen pogruchotanych kości. Mężczyzna zaczął czołgać się na oślep po asfalcie.
Połamane kości chrupały i trzeszczały pod skórą. Śmierć nie nadeszła i nie
przyniosła ulgi w męce, od której Jörg wył przeraźliwie przez to, co zostało z jego
ust po uderzeniu ostrzem. Resztki świadomości, wspomnień zastąpiło uczucie
nieskończonego bólu, cierpienia i nienawiści do wszystkiego, co nie jest skazane na
wieczną mękę. To, co niegdyś było Jörgiem, bogatym i równie bezwzględnym
niemieckim biznesmenem, teraz czołgało się wśród innych podobnych istot, zostawiając
krwawe ślady na zimnym asfalcie.
Ostatnie wiadomości lokalne w Silent Hill:
"Dosłownie kilkaset metrów przed wjazdem do
Silent Hill wydarzył się dzisiaj tragiczny wypadek. Kierujący mercedesem 32-letni
obywatel Niemiec, Jörg K. i jego pasażer, 45-letni Albert H. zginęli na miejscu.
Prawdopodobnie wskutek gęstej mgły i nadmiernej szybkości kierowca stracił panowanie
nad wozem, który wypadł z drogi i uderzył w drzewo. Policja bada sprawę. Ruch przy
wjeździe do miasta był utrudniony przez 3 godziny."