Dziwne miejsce,
ciche, puste i jakieś złowrogie...ściany do połowy wyłożone brudnymi, zielonymi
kafelkami; wyżej pomalowane na biało. Na podłodze biała glazura, ale poznaczona
brązowymi śladami. Pod ścianą naprzeciwko stoi cos dziwnego...jakiś obiekt przykryty
białym materiałem, zwężający się w górę, niczym stożek...co to może być...?
Wszystko to oświetlone rażącym w oczy białym światłem jarzeniówki. Zimnym,
niepokojącym. Co ja tu robię...? Nie pamiętam żebym...Ta rzecz! Ta przykryta...tam cos
się ruszyło...!?
Robactwo. Tysiące robali. Czarne, wręcz smoliste. Niczym czarna
masa tysiące tłustych robali oblazło moje ciało, wyrywając mnie z niespokojnego snu.
Delikatnie drażniły moje receptory czuciowe pełzając po mnie. Każdy chciał się
wspiąć jak najwyżej - od stóp, aż po sam mózg, aby niczym książkę przeczytać
wszystkie moje coraz bardziej chaotyczne myśli...zrozumieć je, przeanalizować...
O piątej pojawiły się pierwsze nieśmiałe, krwistoczerwone
promyki wschodzącego słońca, a robale zniknęły. Moja skóra była czysta, niczym
nieskażona. Powoli wstałem. Nerwy na podeszwach stóp zareagowały na jej
chropowatość, spowodowaną rozsypanymi wszędzie okruchami nieznanego pochodzenia. Z
sypialni przeszedłem do chłodnego i nieprzyjemnego pomieszczenia zwanego kuchnią. Jej
wystrój spowodował, że przypomniałem sobie dzisiejszy sen o dziwnej rzeczy pod
suknem...jak długo śnią już mi się takie dziwadła? Rozejrzałem się po kuchni:
wszyscy jej mieszkańcy czekali już na mnie. Noże kusiły zimnym blaskiem, paczka
tabletek nasennych zachęcała śpiącym księżycem narysowanym na opakowaniu. Wszyscy
wychodzili z siebie żebym to właśnie ich wybrał...ale było jeszcze za wcześnie. O
wiele za wcześnie.
Śniadanie było kompletnie pozbawione smaku. Zjadłem je,
jednocześnie obserwując przez okno blok naprzeciwko. Stoi on blisko, więc widać przez
jego okna co robią mieszkańcy...Na przykład facet na czwartym piętrze wciąż bije cos
lub kogoś w swoim pokoju...Nie wiem co to czy kto to taki, bo część okna jest
zasłonięta...No ale to nie istotne, i tak siedziałem trochę rozproszony przez
spojrzenia. Tysiące spojrzeń robali ukrytych w cieniu świtu...
W drodze do szkoły spotkało mnie parę dziwnych rzeczy, jak
ciało jakiegoś bezdomnego leżące na klatce schodowej pod drzwiami sąsiada.
Właściwie może on po prostu spał, był tak szczelnie owinięty w łachmany, że nawet
nie widziałem jego twarzy. Ale najgorsze było i tak, że do światła dziennego
powróciły robale. Złożona z nich była cała podłoga autobusu...co przypominało
morze wijącej się, połyskującej czerni. Kiedy chciałem zrobić krok, odpełzały na
bok, tak abym mógł postawić nogę, a kiedy ją podnosiłem znów zajmowały powstałą
przestrzeń. Całe szczęście byłem jedynym pasażerem tego autobusu - nie lubię
spojrzeń ludzi.
Po wejściu do gmachu szkoły, moje receptory momentalnie
zareagowały na ciepło wewnątrz, a mój narząd wzroku zarejestrował iż była tam Ona.
Jedyna, doskonała. Tylko Jej widok i myślenie o Niej powstrzymywało robale od czytania
moich myśli. Powiedziała mi 'cześć'. Moje usta złożyły się podobnie, a struny
głosowe drgając wydały dźwięk wzmocniony przez anatomiczne szczegóły mojej krtani -
odpowiedziałem Jej. Niestety, nie mogłem powiedzieć nic więcej - właśnie teraz
robale starały się dostać do mojej głowy, byłem jak sparaliżowany.
Zadzwonił dzwonek, a przynajmniej tak powiedziały moje uszy -
jeden ze zmysłów, którym ostatnio coraz mniej ufam. Zaczęła się lekcja, nawet za
bardzo nie wiedziałem jaka. Nie mogłem się skoncentrować, byłem kompletnie rozbity.
Robale czytały moje wspomnienia. Chciałem usunąć najeźdźców myśląc o Niej, ale z
tej namiastki obronnej koncentracji gwałtownie wyrwał mnie głos nauczyciela:
"czemu nic nie piszesz?" - zapytał, a ja nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
Robale odpowiedziały za mnie: "zgłębiamy tajemnicę istnienia". Nauczyciel
wyraźnie zbity z tropu dał sobie spokój, zaś robale kontynuowały lekturę.
Po lekcjach robactwo odeszło z mojej głowy. "Idziesz do
515?" - zapytała Ona. 515 była jej koleżanką z klasy. Błagałem nienazwanych
bogów w myślach, aby teraz robale nie wróciły. Moje prośby zostały wysłuchane,
choć nie wiem, czy przez jakiegokolwiek boga. Odpowiedziałem : "tak, idę".
Szedłem z nią pod rękę; było ślisko, a Ona nie chciała się
przewrócić. Padał śnieg i było już ciemno, jak to zimą około siedemnastej.
Rozmawialiśmy o paru rzeczach, nawet nie wiem o jakich, gdyż przez głowę przelatywały
mi obrazy dziwnej rzeczy pod białym materiałem i czających się w mroku robaków; aż w
końcu dotarliśmy na miejsce. Blok był spory, miał około dwudziestu pięter, ale nie
to przykuło moja uwagę. W jednym z okien na parterze paliło się zimne, niebieskie
światło, a powierzchnia szyby pokryta była miejscami czarnymi cienkimi smugami.
Poruszały się. Domyśliłem się czym były, więc odruchowo zacząłem koncentrować
wszystkie myśli na Niej.
515 otworzyła nam drzwi i powitała nas. Była chora, toteż
ucieszyła się z wizyty. Zaprosiła nas do pokoju, zaproponowała herbatę, po czym na
chwilę poszła do kuchni. Zostaliśmy tylko ja i Ona. Porozmawialiśmy trochę, zanim 515
wróciła z herbatą. Rozmawialiśmy chwilę we trójkę, nim to ujrzałem. To było
najgorsze...spostrzegłem to kiedy uniosłem kubek do ust - w herbacie pływał
palec...ludzki palec! Rozejrzałem się po pokoju...robaki były już wszędzie...na
ścianach, suficie i podłodze. Mój mózg zadecydował, że będzie bezpieczniej dla
niego jeśli wszystko wyłączy. Zemdlałem, wypuszczając kubek z rąk.
Kiedy się obudziłem, sufit był czysty, ściany też. I
podłoga. Pokój był pusty, a w powietrzu dało się wyczuć coś dziwnego. Wstałem z
podłogi. Ani śladu kubka i wylanej herbaty, a co gorsza ani śladu Niej, ani 515! Po
cichu, jakbym się bał kogoś obudzić, wyszedłem z pokoju do ciemnego przedpokoju.
Czego się bałem...? Drzwi łazienki były uchylone, sączyło się zza nich ciepłe
światło. Ktoś tam był, widziałem ruszający się cień i skrawek ubrania. Dreszczyk
rozszedł się po moim ciele, zacząłem się nieco bać, choć sam nie wiedziałem czego.
Ten skrawek ubrania...czarny i postrzępiony...Podszedłem bliżej. Ten ktoś w łazience
nie ruszał się. On się miotał po całym pomieszczeniu. W szparze między drzwiami
dostrzegałem co rusz cień i kawałek jego ubrania, co więcej odgłosy wskazywały na
kompletną demolkę łazienki przez tajemniczą istotę...podszedłem bliżej...serce
podeszło mi do gardła. Mignęła ręka...drzwi...OTWORZYłY SIĘ Z HUKIEM I...
515 ocuciła mnie klepiąc moje policzki, co prowokowało moje
nerwy i było denerwujące. Przetarłem oczy. Nigdzie nie dostrzegałem Jej. Poczułem
wzbierający we mnie niepokój. A nauczyłem się już, że niepokój przywołuje robale.
Starałem się wiec go zdusić zapytaniem 515 o Ją. "Poszła do domu" -
usłyszałem w odpowiedzi. "Wiesz jakich ma rodziców...nic ci nie jest?
Może..." Szybko jej przerwałem, aby zatrzymać zapowiadającą się lawinę pytań
o moje samopoczucie. "Wszystko w porządku. Po prostu za mało dziś
zjadłem...przepraszam za herbatę. Musze już iść." Po tym banalnym zapewnieniu
iż wszystko jest jak należy, i pożegnaniu się z 515 opuściłem jej dom. Na dworzu
było strasznie zimno...o ile nie okłamywały mnie moje receptory. Wróciłem do domu.
1816264269113 2
Coś drażniło moje narządy słuchu. Za ścianą ktoś
przeraźliwie krzyczał. W środku nocy. Zaspany sięgnąłem po zegarek - trzecia nad
ranem. Robaki już gromadziły się na podłodze - widziałem je kątem oka, połyskiwały
w ciemnościach nocy. Niektóre już wspinały się na łóżko. Tym razem chciały mnie
zniszczyć ostatecznie - przyniosły dziwny rzeźbiony nóż. Nigdy go nie widziałem, nie
wiem skąd go przytargały. Ale miałem obronę... na szczęście. Zamknąłem oczy i
skoncentrowałem się najlepiej jak umiałem na myśleniu o niej.
Pomogło. Po jakiejś godzinie robale nie zniknęły, ale
zniknął nóż. Mój wycieńczony umysł prosił o jeszcze odrobinę snu. Pozwoliłem mu
na to, jednocześnie zdając sobie sprawę że popełniam błąd.
Przeprawianie się przez błoto, będąc zanurzonym w nim po pas,
nie należy do rzeczy przyjemnych. Podobnie uważało zresztą całe moje ciało i
wszystkie zmysły: nos rejestrował obrzydliwy odór, kojarzący się z gnijącym mięsem;
do uszu dochodziły podejrzane, odległe metaliczne odgłosy, trochę jak na budowie czy w
hucie; oczy podziwiały scenerię. Korytarz jakiegoś ciemnego budynku, zalany gęstym
błotem. Sufitu nie dało się dostrzec przez ciemność, która sprawiała też że nie
widziałem nawet dokąd idę. Trochę światła rzucały tylko nierównomierni
rozmieszczone, małe czerwone lampki na ścianach. Mój zmęczony umysł dawno już
przestał reagować strachem na takie surrealistyczne scenerie...po prostu za dużo już
ich widział. Robale były też wszędzie...na ścianach, w błocie, niektóre nawet
spadały na mnie z góry. Dało się słyszeć ich szepty...szeptały o mnie. O mnie, o
swojej odwiecznej ofierze, zagubionej w labiryncie szaleństwa...
Siódma rano. Budzik dzwonił jak opętany, ale to krzyki za
ściana mnie obudziły...znowu. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, co tez tam się
może dziać, ale nie byłem w stanie wymyślić niczego sensownego. Wstając z łóżka,
ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki w brzuchu. Pomyślałem, że może jestem głodny,
więc skierowałem się do lodówki. Kiedy ją otworzyłem, nieco mnie zaskoczyła jej
zawartość. Na każdej półce leżały jakieś dziwne foliowe paczuszki, mniejsze lub
większe. Było ich kilka. Ostrożnie rozpakowałem jedną z nich...
Na tyle ile szkoła mnie nauczyła biologii, mogłem rozpoznać,
iż jest to nerka. Lekko zamarznięta, czerwonawa nerka. Dreszcz. Odpakowałem
inną...najprawdopodobniej żołądek. Odłożyłem na miejsce osobliwe pakunki i
wyszedłem z kuchni. Faktycznie, nie byłem głodny, tylko zwyczajnie pusty w środku.
Dochodziła już ósma rano, więc postanowiłem wyjść do
szkoły. Znów Ją zobaczyć... Niestety zwątpiłem czy to zrobię. Nie tylko zniknął
klucz, ale także drzwi wyjściowe. To znaczy niezupełnie. W miejscu gdzie się
wcześniej znajdowały, były teraz stalowe okute wrota, wysokie aż do sufitu. Pozbawione
klamek i jakichkolwiek zamków były niemożliwe do otwarcia. W zasadzie było to tak
surrealistyczne, iż przez kilka chwil nie mogłem się otrząsnąć. Reakcja przyszła
dopiero po chwili. Nie spodobało mi się to, poczułem chwilowy przypływ paniki, w
wyniku którego zaatakowałem "drzwi" kilkoma kopniakami. Bezskutecznie.
Minęło kilka godzin. Siedzenie w domu wcale nie jest
bezpieczniejsze od bycia poza nim. Zwłaszcza, gdy istnieją robale. To przez nie wszystko
powoli przestawało być normalne: od lodówki, przez drzwi, aż po mnie samego...
Około godziny trzynastej zwariował stojący w dużym pokoju
telewizor. Z początku tylko sam włączał się i wyłączał, ale potem został
włączony i nijak nie dało się go wyłączyć. Najgorsze, że wprowadzał męczącą
atmosferę obrazem zakłóceń na ekranie i wydobywającym się z głośników szumem
pomieszanym z jakimś dziwnym, gardłowym mamrotaniem. Nie mogłem rozróżnić
słów...ale nie był to przyjemny dźwięk, miał w sobie cos mrocznego. A ściszyć mi
się nie udało.
Robactwo...moje oczy zarejestrowały pierwsze robaki około
godziny później, nie wiedziałem dokładnie ile. W każdym razie po krótkim czasie
pokrywały już doszczętnie ściany, sufit i podłogę, co sprawiło, że w pokoju
zrobiło się ciemno. Zdrapałem trochę obrzydliwej masy z okien, ale okazało się że
szyby stały się zasłonięte przez cienką drucianą siatkę, a co więcej zamalowane na
czarno. Nie mogłem nawet spróbować zdrapać farby czy cokolwiek to było; sprawdziłem
też każde okno w mieszkaniu....z tym samym rezultatem. Kiedy zrozumiałem wreszcie, że
nie mogę wyjść z mieszkania, trochę się wystraszyłem. Jednak uspokoiła mnie trochę
myśl, że robale zawsze znikały rano. Więc może następnego dnia...
Tymczasem bezskutecznie starałem się znaleźć miejsce wolne od
wszędobylskich robaków. Mieszkanie stało się ciemne i mroczne, a robale pełzające po
każdej powierzchni sprawiały wrażenie iż wszystkie ściany się ruszają. Pomyślałem
w duchu, że dobrze iż nie mam żadnego wstrętu do takich stworzeń. Choć w zasadzie
każdego mogłoby to przyprawić o mdłości. Ale ostatnimi czasy za dużo się już tego
naoglądałem...
Przeczułem je. Przeczułem te małe czarne i tłuste
obrzydliwości. Właściwie to zrobiłem to już dawno, ale teraz się utwierdziłem w
moim przekonaniu. Chciały żebym się zabił, ale najpierw zwariował. Oszalał,
postradał zmysły. Te dziwne sny, wydarzenia, obrazy. To wszystko miało prowadzić mnie
do szaleństwa. Ale było ciągle za wcześnie...nie zamierzałem się jeszcze poddać,
póki miałem po co żyć. Dla Niej. I to właśnie jej obraz, myślenie o Niej dawało mi
siłę, ale najważniejsze że przepędzały robale z mojego umysłu. Bo z fizycznego
świata nie dawało się ich wypędzić...
Atmosfera w mieszkaniu stała się nieznośnie gęsta.
Pomrukiwania telewizora, zduszone krzyki zza ściany, robactwo, i brak światła
sprawiły, że było mrocznie i złowrogo. W moim własnym domu...Przez chwilę
pomyślałem o pomieszczeniu ze stożkowatą rzeczą pod suknem z mojego snu. Obraz ten
mocno wyrył mi się w pamięci, choć nie wiem czemu. To miejsce było dziwne i straszne,
ale...zarazem tajemnicze i pociągające. Wyzwalało chęć sprawdzenia co takiego kryje
się pod białym materiałem, choć jednocześnie jakby ostrzegało przed
tym...Pomyślałem też o facecie mieszkającym w bloku naprzeciwko i o jego niewidocznej
ofierze. Nie wyglądało to jakby trenował na worku...ale po prostu się nad czymś
znęcał...
Koszmar trwał. Nie mogłem otworzyć drzwi od łazienki, ba nie
mogłem ich nawet z początku znaleźć pod warstwa robali i w ciemnościach. Kiedy jednak
już je odnalazłem spostrzegłem, na tyle ile widziałem w wątłym świetle oblepionej
przez robaki lampy, że drzwi te są tylko rysunkiem na ścianie. Byłem już bardzo
bliski szaleństwa. Ale nie dawałem za wygraną, koncentrując się cały czas na
myśleniu o Niej. W ten sposób broniłem jeszcze mojego zmęczonego umysłu,
podejmowałem coraz słabszą walkę z robalami.
Zadzwonił telefon. Nie wiem która to była godzina, bo
kompletnie straciłem poczucie czasu. Skierowałem się do sypialni gdzie znajdował się
aparat. Robale robiły mi na podłodze miejsce na stawianie kolejnych kroków. Telefon
dzwonił niecierpliwie, drażniąc moje narządy słuchu i wwiercając się w mózg.
Chciałem go odebrać. Ale kiedy go tylko dotknąłem, okazało się, że nie tylko jest
pokryty robakami, ale wręcz z nich zbudowany. Nijak nie dało się go odebrać., a
tymczasem dzwonienie wydawało się z sekundy na sekundę coraz bardziej natarczywe.
Był już chyba wieczór, kiedy cos się zaczęło dziać przy
żelaznych drzwiach zastępujących teraz moje drzwi wejściowe do mieszkania. Ze szpary
miedzy nimi a sufitem zaczął wydobywać się jakiś dziwny dym, ale nie chciało mi się
od niego kaszleć czy coś takiego. Po prostu był i zbierał się pod sufitem...z
początku trochę się wystraszyłem, myśląc że to pożar albo jakiś gaz...ale to
zdaje się nic takiego...
Po pewnym czasie zwróciłem uwagę na to, że dym unosi się w
pewnym kierunku wzdłuż oblepionego robactwem sufitu. Pomyślałem, że gdzieś jest
dziura przez którą się musi ulatniać. I tak odkryłem, że w sypialni w suficie jest
dziura. Wcześniej był tam beton, a na nim robale. Byłem tego pewien. Teraz w czarnym
ruchliwym morzu pokrywającym powałę sypialni był kwadratowy otwór. Pierwsza myśl
jaka mi przyszła do głowy to to, że istnieje jakaś możliwość ucieczki. I to
właśnie osłabiło moją koncentrację; przerwało skupienie, spychając myśli o Niej -
moją obronę - na dalszy plan. Robale szybko to wykorzystały...znów weszły do mojej
głowy.
Musiałem stracić przytomność...ciekawe tylko na jak długo?
Kiedy się obudziłem, leżałem na podłodze. Dalej widziałem dziurę, ale nie było
już dymu. Nie było też ani jednego robaka. Pomimo, że jak zauważyłem, okna dalej
były zakratowane i zamalowane, e mieszkaniu zrobiło się o wiele jaśniej. Szybko
wstałem, co z miejsca wywołało falę bólu w głowie. Jakbym dostał po niej gumową
pałką. Szybka inspekcja mieszkania wykazała brak robali, ale za to pokazała że drzwi
od łazienki są wciąż tylko rysunkiem, a żelazne wrota są dalej na miejscu drzwi
wejściowych. Poza tym zniknęła lodówka. Miejsce gdzie wcześniej stała ogrodzone
było sięgającą do sufitu drucianą siatką, taką jak na oknie. Najgorsze było to,
że żadne z dotychczasowych wydarzeń nie przestraszyło mnie zbytnio, ani nie zrobiło
jakiegoś wielkiego wrażenia. A to nie były zwykle rzeczy...czy zwariowałem?
Pierwsza próba wspięcia się do otworu w suficie nie powiodła
się, a jedynym jej rezultatem był siniak na plecach i połamane dwa krzesła. Znowu
zaczął dzwonić telefon. Zastanawiałem się chwilę czy teraz uda mi się go odebrać.
Poszedłem do sypialni i powoli podniosłem słuchawkę.
Przyłożyłem ją do ucha.
"halo?" - zapytałem
Po drugiej stronie słychać było tylko jakieś odległe
dźwięki, trochę jakby szum lasu. Ale było tam coś jeszcze...coś na granicy
słyszalności...jakby szept...wyobraziłem sobie Ją w myślach, wyobraziłem że ona tam
jest...Co ja wygaduje? Ona jest gdzieś w swoim domu, nie w dziurze w moim telefonie. Do
diabła... Odłożyłem słuchawkę i wróciłem do dziury. Dalej koncentrowałem się na
myśleniu o Niej, ale jednocześnie odgoniłem te surrealistyczne wizje...
Stałem tam i patrzyłem na otwór w suficie. Dokąd mógł
prowadzić? Mieszkam na ostatnim piętrze...więc tam powinien być dach. Ale nie
widziałem nieba, ani gwiazd. Dziwne.
Podjąłem kolejna próbę wspięcia się tam. Przytargałem z
sąsiedniego pokoju szafkę na ubrania, dość wysoką, więc kiedy na nią wszedłem
mogłem złapać się krawędzi dziury i podciągnąć się do góry.
Na górze było ciemno i zimno. W powietrzu dało się wyczuć
zapach świeżej gleby i żywicy...trochę jak w lesie? Przeszedłem parę kroków po
omacku w ciemnościach, aż trafiłem na jakąś ścianę. Była wilgotna. Szedłem
wzdłuż niej, dopóki nie natrafiłem na cos zimnego , co mogło być klamką od drzwi.
Nacisnąłem lekko i pchnąłem. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka jeszcze
chłodniejsze powietrze. Na zewnątrz też było ciemno. Nieśmiało wyszedłem z dziwnego
pomieszczenia. Rozejrzałem się, nie mając zielonego pojęcia gdzie jestem.
Byłem w lesie. Była noc, ale ciemność lekko rozświetlało
kilka staroświeckich latarni rozstawionych wzdłuż ścieżki prowadzącej dalej w las.
Było bardzo chłodno; mogłem zobaczyć delikatne obłoki pary wydobywające się z moich
ust przy każdym oddechu. Na wysokości moich kolan wszędzie unosiła się delikatna
mgiełka, a wszystko to tworzyło niesamowitą, niemalże magiczną atmosferę.
Obejrzałem się za siebie, aby dowiedzieć się skąd właściwie wyszedłem. Był to
spory betonowy gmach, kompletnie pozbawiony okien, przynajmniej z tej strony. Otwór w
moim w suficie musiał być jakimś teleportem...?
Nie miałem ochoty wracać do złowrogiego budynku, ruszyłem
więc powoli oświetlona ścieżką. W powietrzu unosił się ten sam cichy szept, który
słyszałem w telefonie...ale o wiele głośniejszy; przemykał gdzieś między drzewami w
ciemnościach. Szedłem bez strachu. Sam nie wiem czemu się nie bałem - a to mi się nie
podobało. Nie chciałem jednak o tym myśleć...ciągle część uwagi koncentrowałem na
Niej.
Z powodu zimna postanowiłem, że lepiej będzie pobiec. Dzięki
temu szybko dotarłem do jakieś dziwnych zabudowań...kolejny wielki, pozbawiony okien
gmach. Miał za to wielkie stalowe, pordzewiałe drzwi, właściwie bardzo podobne...do
tych z mojego mieszkania. Szept zdawał się dobiegać właśnie zza nich...było też
coś jeszcze...jakby metaliczne odgłosy, kowadła...? Podszedłem bliżej i
wtedy....wtedy to usłyszałem...Jej głos.
"jestem tu...dla ciebie..."
Jakaś część mojego umysłu ostrzegała mnie, próbowała
uświadomić, że to niemożliwe. Że jestem w jakimś śnie, a Ona żyje gdzieś w
prawdziwej rzeczywistości. Tymczasem wciąż ją słyszałem!
"chodź do mnie..." - słyszałem, wciąż ją
słyszałem zza drzwi!
Podszedłem jeszcze bliżej i pchnąłem drzwi. Otworzyły się
zaskakująco lekko, jak na stal...może tylko tak wyglądały. Zza nich ziała
nieprzenikniona ciemność.
"jestem tu..."
Ostatki zdrowego rozsądku próbowały mnie przekonać, że to
wszystko nieprawda...i że wchodzenie tam to z jakiegoś powodu zły pomysł...że tam
jest coś złego. Ostrzegały, żebym tego nie robił, błagały.
Nie posłuchałem.
Raport policji z miejsca zgonu:
Zmarły miał siedemnaście lat, mieszkał tymczasowo sam - matka
przebywała na kuracji w sanatorium. Ciało znaleziono w bloku naprzeciwko, na czwartym
piętrze, w mieszkaniu Briana S. Policję zawiadomili sąsiedzi, z powodu dobiegających z
mieszkania krzyków. Brian S. Najprawdopodobniej więził przez kilka dni denata,
znęcając się nad nim, zanim ten umarł z wycieńczenia. Ciało zmarłego znalezione
zostało w sypialni, przywiązane do ściany koło okna. Ofiara była najprawdopodobniej
bita, rany nie wskazują na użycie jakichkolwiek narzędzi. Z relacji znajomych wynika,
że zmarły i zabójca znali się. Policja aresztowała Briana S., grozi mu dożywocie.
Dalsze śledztwo wykaże motywy działań oraz zbrodni.