Quentin Tarantino, człowiek uznawany za jednego z najwybitniejszych ludzi kina. Twórca obrazu postmodernistycznego; perełek takich jak Pulp Fiction, Reservoir Dogs czy osławionego Kill Bill, scenarzysta a także i aktor. Reżyser poniekąd nietuzinkowy, ponieważ edukację swą uzyskał nie poprzez uczęszczanie do szkoły filmowej lecz... pracując w wypożyczalni kaset video i pochłaniając dziennie po kilka filmów.
Cytat:
Tygodnik Variety stwierdził, że Tarantino jest pierwszym z nowej generacji reżyserów. Artystów, którzy swojego fachu będą uczyli się nie w szkołach, ale oglądając filmy na video. Obecnie jest prawdopodobnie jednym z najchętniej oglądanych i najczęściej dyskutowanych reżyserów naszych czasów. W swojej twórczości afirmuje popkulturę, swobodnie przetwarzając jej schematy i ikony. Stworzył niepowtarzalną mieszankę kina gangsterskiego z teatrem absurdu, okraszoną dużą dawką przemocy i okrucieństwa, które zajmują w jego systemie estetycznym szczególnie ważne miejsce.
Choć kino Q.T. z powodu specyficznego podejścia tegoż pana do filmów nie każdemu przypadnie do gustu, odmówić mu geniuszu mimo wszystko nie można. Dziś, o wystąpieniu w jego filmie marzy niemal każda, nawet najjaśniejsza gwiazda kina.
Od siebie, muszę powiedzieć, że jest to zdecydowanie mój ulubiony reżyser i jak dotąd, nie napotkałam jeszcze jego filmu, który by mi się nie spodobał. Zaczęło się standardowo od PF, wiele, wiele lat temu, potem From Dusk Till Down reżyserii Rodriguez'a, po dłuższym czasie był Kill Bill, a do kina wybrałam się na Grindhouse, w którym się zakochałam. Później poszło z górki, obejrzałam Reservoir Dogs, które stało się moim numerem 1, Jackie Brown oraz produkcje, w których Tarantino miał swój udział.
Co najbardziej kocham w filmach tego człowieka? Nie będę oryginalna; dialogi, dialogi, dialogi oraz niespodziewane zwroty akcji. Bo kto by pomyślał, że Vincent Vega zginie od ran postrzałowych, wychodząc z klopa, Stuntman Mike dostanie wpier*** od trzech nieźle wpienionych lasek, a „wściekłe psy” pozabijają siebie nawzajem?
W filmach jego aż roi się od smaczków i nawiązań, często do jego osobistego fetyszu stóp, uwzględnianie pomijanych w większości filmów potrzeb fizjologicznych ("I gotta go to pee") oraz powiązań postaci, takich jak np. wyżej wspomniany Vincent Vega oraz Vic Vega- Mr Blonde z Reservoir Dogs (rodzeństwo?), czy pojawienie się w kilku filmach szeryfa Earl'a McGraw.
Niewątpliwie, Tarantino posiada również talent aktorski. Rolę Richiego Gecko zagrał po prostu mistrzowsko, świetnie oglądało go się w roli Jimmiego w PF, Mr. Browne'a w RD, Warrena w DP, czy choćby pozbawionego męskości gwałciciela w Planet Terror.
W razie, gdyby ktoś miał wątpliwości, czemu kilka nicków na tym forum uległo zmianie. Wściekłe Psy zawitały na forum... ;].
Pod koniec, pragnę jeszcze zaznaczyć, że powinniśmy się wszyscy wstydzić, że temat ten zostaje założony dopiero dziś .
Fakt jest jeden - Quentin jest artystą nietuzinkowym. Korzysta z pewnych, wrośniętych w naturę filmową konwencji, a jednocześnie z nich szydzi.
Mrs. Brown napisał/a:
Tygodnik Variety stwierdził, że Tarantino jest pierwszym z nowej generacji reżyserów. Artystów, którzy swojego fachu będą uczyli się nie w szkołach, ale oglądając filmy na video. Obecnie jest prawdopodobnie jednym z najchętniej oglądanych i najczęściej dyskutowanych reżyserów naszych czasów. W swojej twórczości afirmuje popkulturę, swobodnie przetwarzając jej schematy i ikony. Stworzył niepowtarzalną mieszankę kina gangsterskiego z teatrem absurdu, okraszoną dużą dawką przemocy i okrucieństwa, które zajmują w jego systemie estetycznym szczególnie ważne miejsce.
Zgadzam się w 100%. Warto także nadmienić coś o kobietach w filmach Tarantino. To naprawdę ostre, zadziorne "suki", których pozycja jest nie do zakwestionowania. Stanowią one bardzo często trzon jego filmów, będąc bez wątpienia nie lada gratką czy przykładem dla ortodoksyjnych odłamów ruchów feministycznych. Kobieta z jajami? Czemu by nie! Wszak to właśnie cały Quentin - współczesny obalacz mitów zachodniej popkultury.
_________________
Ostatnio zmieniony przez Carmash 2009-03-27, 18:23, w całości zmieniany 1 raz
Warto dodać że filmy Takeshi Kitano czy Miike Takashi byli wielką inspiracją dla samego Quentina co niejednokrotnie sam podkreślał przy różnych okazjach :grin2:
_________________ NIE KLIKAJ NA OBRAZEK!!! :twisted:
Moim zdaniem Quentin Tarantino, to taki H.P. Lovecraft - nie każdemu przypada do gustu jego twórczość, ale wypada ją znać. Ja do tej pory obejrzałem 3 jego filmy i sądzę, że styl tego reżysera da się polubić - trzeba mieć tylko do tego odpowiednie podejście. Fanem jak nie byłem tak nie będę, ale muszę przyznać, że ten styl coś w sobie ma i trudno o to, by nie był dostrzegany i doceniany.
O filmach bym napisał, gdybym obejrzał ich więcej - na razie mogę napisać tylko tyle, że trzymały dość równy poziom i trudno mi wybrać najlepszy - może minimalnie na prowadzenie wysuwa się Reservoir Dogs, a tuż za nim Grindhouse: Planet Terror (którego dodatkowo doceniam będąc fanem horrorów ).
Kiedyś na starym forum założyłem taki temat, ale nie było zbyt dużego odzewu to sobie dałem spokój tym razem. No ale spróbujmy jeszcze raz, tym bardziej, że teraz to u nas modne
Filmami Quentina jaram się już od bardzo dawna. Zaczęło się standartowo od Pulp Fiction. Pierwszy raz obejrzałem, kiedy film był jeszcze świeży (94 albo 95). Niewiele z niego zrozumiałem, nie zachwyciłem się, ale scena z Willisem, Marsellusem (zapomniałem nazwiska aktora) i gwałcicielami utkwiła mi w pamięci i zostawiła trwały ślad na psychice.
Później już jako bardziej świadomy kinoman przypomniałem sobie o QT dopiero przy okazji telewizyjnej emisji 4 rooms. Jako ogół, średni, ale sam pomysł wydał mi się ciekawy, epizod Rodrigueza bardzo dobry. a ostatni pokój QT genialny.
Dużo później już na poważnie zajarałem się Kill Billem i zacząłem oglądać wszystko do czego Quentin się dotknął. To właśnie wtedy tak naprawdę doceniłem Pulp Fiction, który teraz jest w ścisłej czołówce moich ulubionych filmów.
Przy okazji natknąłem się na True Romance, który mimo ,że Tarantino go nie reżyserował, to napisał mistrzowski scenariusz. W ogóle jego fragmenty zostały wykorzystane w My Best Friend's Birthday, niedokończonym, baardzo amatorskim filmie Quentina, z czasów kiedy dopiero zaczynał bawić się w kino. Dodam jeszcze, że pierwotnie True Romance i Natural Born Killers miały być jednym filmem. Dopiero później zrobiono z nich dwie oddzielne historie. )
No ale wracając do Romansu za kamerą stanął brat Ridleya Scotta - Tony. Obsada gwiazdorska, w genialnych epizodach (Oldman, Hopper, Walken i Pitt) i świetny film murowany. Osobiście stawiam go prawie na równi z Pulp Fiction czy Wściekłymi Psami. Jeśli ktoś jeszcze nie widział to naprawdę polecam. Proponowałbym nawet dodać go do ankiety.
Najlepszy film w którym maczał palce to IMO mimo wszystko Pulp Fiction. Kopalnia świetnych tekstów, aktorstwo, montaż, MUZYKA (która u QT nigdy nie zawodzi. Facet ma niesamowite ucho do dobierania muzyki do swoich filmów). W ogóle to jeden z najabardziej nowatorskich filmów we współczesnym kinie. Dlatego mój głos oddaję na niego.
Sin City też kocham, ale nie mogę nazwać go filmem Quentina, m.in. dlatego, że wyreżyserował tylko jedną, krótką scenę, w dodatku identycznie jak w komiksie.
Rooster napisał/a:
Warto dodać że filmy Takeshi Kitano czy Miike Takashi byli wielką inspiracją dla samego Quentina co niejednokrotnie sam podkreślał przy różnych okazjach
Podobnie jak cały nurt kina klasy końcowych liter alfabetu z lat 70-80. Rola Pam Grier w Jackie Brown to hołd dla kina blaxploitation. Q uwielbia też spaghetti westerny Sergio Leone czy wszelakie filmy kung-fu rodem z Hong Kongu, co dobitnie pokazał na przykładzie obu części Kill Bill.
Jest jednak coś, za co nie lubię Quentina. Chodzi o to, że wykłada kasę i promuje swoim nazwiskiem naprawdę słabe filmy (Hostel i Hostel 2, ostatnio Hell Ride, który miał być zrobiony w jego stylu, a wyszła kupa)
Na koniec ciekawostka na temat genezy tytułu Reservoir Dogs.
Polski tytuł nie oddaje absurdu oryginalnego "Reservoir Dogs". (reservoir to po angielsku zbiornik)
W rzeczywistości ten tytuł to hołd dla francuskiego filmu "Au Revoir, Les Enfants", który należał do ulubionych kaset Tarantino jeszcze w czasach pracy w wypożyczalni. Jego kolega nie umiał wymówić tego tytułu i nazywał go właśnie "Reservoir Dogs", Quentinowi się to na tyle spodobało, że nazwał tak swój debiut.
Sorry za taki chaos w poście, ale nie mogłem uporządkować myśli.
_________________ „Większość ludzi, w jakimś momencie życia, potyka się o prawdę. Wielu szybko się podnosi, otrzepuje i zajmuje swoimi sprawami, jakby nic się nie stało.” - Winston Churchill
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własnymi badaniami" - William Cooper
Ostatnio zmieniony przez PiK 2009-03-28, 13:07, w całości zmieniany 3 razy
Cóż oryginalny nie będę, jeśli powiem, że moim ulubionym filmem Quentina jest Pulp Fiction. Jednak myślę, że wynika to ze zwykłego sentymentu, gdyż Pulp Fiction obejrzałem jako pierwsze i wiążę z nim najmilsze wspomnienia. Jeszcze z 5 lat temu w wakacje potrafiłem go oglądać przynajmniej raz dziennie i niemal wszystkie kwiestie znam na pamięć. Mimo, że jest to w ogólnym pojęciu sensacja, to mnie najbardziej urzekła w nim komedia i dialogi. Ironia losu, jaka napotyka każdego bohatera bawi do rozpuku i jednocześnie sprawia, że szczena opada, zmusza do myślenia. Urzekająca jest także symbolika i motywy zawarte w filmie. Dla przykładu - każdego bohatera PF spotyka jakieś nieszczęście i problemy, jedynym wyjątkiem jest Winston Wolfe - on rozwiązuje problemy xD Równie ciekawym motywem jest odkupienie; sporo bohaterów przewijających się przez film dostaje szansę na odkupienie własnych grzechów i tylko Vincent odrzuca tą szansę, za co płaci srogą cenę xD Także zagadkowa teczka emitująca tajemniczą złotą poświatę oraz bardzo niski bas może być tematem do dyskusji. Mówiąc krótko - Pulp Fiction jest dla mnie, kinomana, genialną ucztą zarówno dla oka (reżyseria, montaż), dla ucha (Muzyka, przez duże M) oraz dla umysłu. Śmiem nawet stwierdzić, ze jest to mój faworyt nie tylko w bibliotece twórczości Tarantino, ale w filmach jako ogół.
A co lubię w samym Quentinie jako reżyserze? Poniekąd opisałem to już wyżej, jednak konkretniej. Po pierwsze dialogi. Element kluczowy w filmach tego pana, który przez wielu widzów jest niestety niedoceniany. Boli mnie strasznie i jednocześnie bawi, kiedy moi znajomi jadą, dajmy na to po DeathProof, bo "za dużo gadania". One thing one must remember: dialogi to ESENCJA filmów Q.T. Pewnie gdyby nie te wciągające konwersacje między bohaterami, które niejednokrotnie zrywają beret i skłaniają do głębszych przemyśleń nad pozornie błachymi sprawami (lemme tell you what "Like a Virgin" is all about) i teksy, które potem powtarza się latami, to nawet w połowie bym nie doceniał jego filmów tak bardzo jak doceniam właśnie. Akcja to wątek poboczny w każdym obrazie Quentina, poza tym jeśli już ta akcja się pojawi to za każdym razem jest niesamowicie zrealizowana. Bo chyba żaden szanujący się kinoman nie powie, że nie widział kozackiej batalii w dojo z Kill Billa, albo niesamowitego finałowego pościgu z Death Proof, po którym pokochałem muscle cars xD Po drugie scenariusz. Dość powiedzieć, że zawsze zaskakuje widza nierzadko absurdalnymi zwrotami akcji, oraz oferuje masę nawiązań, których odkrywanie to sama przyjemność. Pijana chronologia to także znak rozpoznawczy reżysera, często bywa tak, że niezrozumiałe dla nas szczegóły odkrywane są nam dopiero w końcowej fazie filmu. Warto nadmienić także, że każdy (poza ostatnim segmentem Four Rooms) scenariusz jaki napisał Quentin, tyczył się zorganizowanej przestępczości, albo jakiegokolwiek aktu łamania prawa. Co za tym idzie - spora dawka brutalności to nieodłączny element każdego obrazu Q.T. Jak sam Quentin raz powiedział, zapytany dlaczego jego filmy zawierają tyle przemocy: "bo jest większa frajda z oglądania". Po trzecie i ostatnie - reżyseria. Warto być uważnym widzem na filmie Tarantino. Niejednokrotnie w tle można wyłapać jakiś smaczek, bądź postać mającą kluczową rolę w fabule. Także ikoniczne ujęcia kamer dla każdego fana rozpoznawalne są na pierwszy rzut oka (kamera z bagażnika, bądź podążająca dłuższy czas za plecami bohatera).
Reservoir Dogs to mój drugi, po PF, ulubiony film Quentina. Nietuzinkowy sposób narracji oraz wartkie dialogi z niewielką domieszką akcji były świetną zapowiedzią tego co potrafi. Co najbardziej zaskoczyło mnie w psach z rezerwuaru to to, że sam skok nie został nigdy pokazany. W momencie, gdy rozpoczynałem seans, wiedziałem już z grubsza o co będzie się rozchodzić, jednak nie byłem przygotowany na coś takiego. Reżyser bardziej skupił się na bohaterach, na tym co się z nimi działo przed i po akcji, oraz przedstawieniu pochodzenia niektórych z nich. Także rozwalające są niektóre motywy. Dla przykładu - Mr. Orange, glina działający pod przykrywką, działający razem z grupą gangsterów, w czasie ucieczki w obronie własnej zmuszony był do zabicia kobiety. Gdyby nie podjął się infiltracji tej grupy przestępców nigdy nie byłby zmuszony do zrobienia czegoś takiego.
To narazie tyle. Później napiszę conieco o innych filmach, bo teraz myśli trochę za bardzo mi się skotłowały. Też trochę niepokolei napisałem to wszystko, no ale cóż - biorę przykład z naszego idola
Mr. White napisał/a:
Marsellusem (zapomniałem nazwiska aktora)
Ving Rhames
Ostatnio zmieniony przez StuntmanMikeL 2009-03-28, 11:04, w całości zmieniany 1 raz
Równie ciekawym motywem jest odkupienie; sporo bohaterów przewijających się przez film dostaje szansę na odkupienie własnych grzechów i tylko Vincent odrzuca tą szansę, za co płaci srogą cenę xD
Wiesz, to może być również wina zbyt częstego przesiadywania w toalecie xD.
Mr. Blonde napisał/a:
Także zagadkowa teczka emitująca tajemniczą złotą poświatę oraz bardzo niski bas może być tematem do dyskusji.
Ja gdzieś nawet spotkałam się z opinią, że to diamenty, które zawinął Mr. Pink :grin:.
Mr. Blonde napisał/a:
Boli mnie strasznie i jednocześnie bawi, kiedy moi znajomi jadą, dajmy na to po DeathProof, bo "za dużo gadania".
O właśnie. Mnie również tutaj boli, bowiem większość moich znajomych, notabene kiepskich koneserów kina [chyba, że mało ambitnego] była niebotycznie znudzona ciągnącymi się rozmowami dziewcząt, część inteligentna, acz mało tolerancyjna nie potrafiła zaś dostrzec perełek wśród "fucków", a co dopiero tego, że "fucki" owe są perełką same w sobie. W DP bardzo dobrze zobrazowany został kobiecy punkt myślenia [mam na myśli ten jeden specyficzny typ SILNEJ kobiety, który prawie zawsze występuje u Tarantino] i "dziewczynka grzeczna" może się poczuć urażona, bo jakże to, przeklinać, podrywać, tańczyć dla jakiegoś ledwo co poznanego w barze faceta? Potem na dodatek pojawiają się urwane nogi, ho ho, tego już za wiele .
Mr. Blonde napisał/a:
(lemme tell you what "Like a Virgin" is all about)
trochę z mojej strony to nie fair głosować na film jeśli nie widziałem połowy...jednak z zawidzianych wybiorę from dusk till dawn..
ze względu na
a) bohaterów
b) tematyke
c)klimacik
Bawiłem się na nim super, a przede wszystkim wspominam go zawsze z uśmiechem na twarzy...jak dla mnie super
Pulp Fiction, jest świetny, super dialogi + scena na której padłem ze śmiechu (śmierć w samochodzie przyp. red.) ...postacie bajeczka...jednak pociąg do horroru robi swoje...
Reservoir Dogs fajne, cały czas coś się dzieje i w ogóle, jednak brakowało mi trochę mocnego punchline'u...tu znów genialne postacie mocne teksty...jak to u Quentina z tego co widze...
Sin City pamietam jak przez mgłę, pamietam ze wykonanie bomba a efekt całościowy nie powalił ale był cholernie dobry
Kill Bill zacząłem i wyłączyłem bo potwornie mnie znudził, moze dam mu kiedyś szanse nr 2
Death Proof...bo ja iwem, wszystko jest ok..no moze prócz lasek z 1 historii bo są paszkliwe jak jasna cholera, jedyna całkiem fajna ma mordę jak otwieracz do konserw...sorry...ale taką ma. Postacie prócz Majka są średniawe...sam kaskader wypada zacnie (a pomyśleć ze się skrzywiłem jak na napisach jego nazwisko wyskoczyło)...końcówka jak dla mnie nei mogła być bardziej z dupy...wiem że tarrantiono ma specyficzny styl ale to mnie całkowicie nie porwało...Za to panie w 2 samochodzie wypadają super, zarówno pod względem wizualnym jak i hmm...lingwistyczno-audytywnym? fajne teksty, uwielbiam gadke czarnych a tu panna w tej materii prezentuje się świetnie...powiem tak...czuję ze z takimi pannami potrafił bym się skumać i pogadać, o ile te z 1 części z miejsca skazał bym na kurestwo i podziekował...no ale dwie rzeczy mnie w filmie ujęły...super realizacja i fury...co do 1 to jet scena któr jak dla mnie jest po prostu cudowna...w 2 części gdy majk godni babki i nagle wpada w pole, kest kupa kurzu etc...kamera zostaje na tej chmurze brudu...i nagle robi szybki ruch w lewo gdzie juz widać majka stojącego przodem do pań...niby nic mega a jednak świetnie wizualnie...co do fr to nie ejstem maniakiem, nie odróżniam nawet modeli od siebie, ale wiem że takie autko jakim jeździ Majk, panie z 2 części (ale nie to białe -mimo ze fajne- tylko ten przecudny dodge żółty z poczatku aghghghhhh <ślini się>) to coś cudnego...
I tyle o filmach, nie chce mi sie zbytnio pisac dlatego takie opisy..chętnie odpowiem na jakies pytanie, po prostu samemu nie chce mi sie nie wiadomo jakiej recki przedstawiać.
Co do samego artysty...lubię, ale nie jestem liżącym plakat fanem...nie grzebię w majkach na widok Quentina w TV czy gdziekolwiek...nie przeszkadza mi...wielu twierdzi ze go się albo kocha albo nienawidzi...dla mnie jest ok...chętnie zobaczę kazdy jego film ale nie czekam na jego produkcje jak 16 latek całusa od cycatej starszej koleżanki...
Jest ok
Wiek: 39 Dołączył: 16 Lis 2007 Posty: 936 Skąd: Kraków
Wysłany: 2009-04-12, 21:28
Obawiam się że nie będę oryginalny jeśli napiszę że równiez uwielbiam Quentina.
Jego styl jest uzależniający- stale sobie przypominam poszczególne filmy, np. jeden na miesiąc (przeważnie w niedzielę, nie wiem dlaczego, taki dzień Quentina), dialogi to poezja a jeśli jest akcja, to urywa łeb.
Nie zagłosuję jeszcze na ulubiony, bo nie wiem który wybrać. Należałoby chyba Kill Billa1, bo ten mnie zafascynował w kinie po raz pierwszy (jak żaden inny film w życiu), oraz podtrzymuje ten stan za każdym razem gdy to oglądam. Dwójeczka trochę mniej mi podeszła.
Znowu Sin City jest przedziwne- niby nic takieg szczególnego jak się ogląda, ale uzależnia- wystarczy że obejrzę przypadkiem trailer tego filmu na youtubie, to wręcz muszę zobaczyc cały film po raz kolejny.
Cztery pokoje, to znowu jeden z najzabawniejszych filmów, uśmiałem się na nim do łez.
Ja jednak bym się kłócił co do obecności Sin City w tym zestawieniu. Co prawda Miho już napisała, że Q.T. nakręcił jedną krótką scene do tego filmu, ale nie czyni go to jego filmem, więc... Już bardziej bym widział w tym miejscu fenomentalny, dwuczęściowy odcinek CSI: Las Vegas, pt.: Grave Danger, wyreżyserowany przez Quentina (odcinek, który notabene otrzymał Złoty Glob jeśli mnie pamięć nie myli).
Ostatnio zmieniony przez StuntmanMikeL 2009-04-14, 15:12, w całości zmieniany 1 raz
Pomógł: 2 razy Wiek: 32 Dołączył: 07 Sie 2008 Posty: 996 Skąd: Dowództwo Galaktyczne Ashtar
Wysłany: 2009-04-14, 18:02
Z wyżej wymienionych filmów widziałem: Pulp Fiction, Jackie Brown, Kill Bill 1&2, From Dusk Till Dawn ( te filmy mam na DVD prócz Kill Bill Vol. 1 )
Ogólnie Tarantino jako reżyser ujdzie, jakimś idolem moim nie jest, ale jego filmy ogląda się przyjemnie, mimo, że filmów oglądam mało i raczej nie ten gatunek.
SPOILERY CZAJĄ SIĘ W TEKŚCIE!!!!!
Pulp Fiction: Super film, mimo niesmacznych ( mnie np. rażą takie rozmowy jak ta Vincenta i Julesa o tym, co ktoś zrobił Pani Wallace) dialogów, film ma ciekawą fabułę ( najbardziej podobała mi się historia Butcha, zwłaszcza flashback, w którym dostaje zegarek xD, choć scenka z Zedem też niczego sobie, no i całe zajście z martwym murzynem w samochodzie jest zabawne, cholernie długi nawias, ale co tam xD ) Z filmu podłapałem kilka fajnych hasełek, najfajniejsze to ,,A jak uciekł do Indochin, to niech nasz czarnuch zaczai się w miseczce ryżu i pośle mu kulkę w dupę!", ,,Zed is dead...." oraz ,,Dajesz dupy w piątej" ( którego używam w sytuacji oddawania zwycięstwa itp. ) Moją ulubioną postacią jest zdecydowanie Butch, ryzykuje życiem, aby odzyskać zegarek ojca, co oznacza że wartości rodzinne i tradycja są u niego na pierwszym miejscu, ratuje Wallace'a mimo, że ten na niego polował. ( Ja bym zostawił czarnucha na pastwę losu )
Filmu nie wyobrażam sobie z inną obsadą, każdy zagrał przekonująco, muzyka jest zajedwabista i w ogóle wszystko jest ekstra.
Miho napisał/a:
Ja gdzieś nawet spotkałam się z opinią, że to diamenty, które zawinął Mr. Pink :grin:
A ja wyczytałem gdzieś o royale z serem xD ( domysłów jest w cholerę, bo praktycznie wszystko, mogło tam być, gdzieś czytałem, że może to być nawet nos Rudolfa, bo świeci xD )
Jackie Brown, też zajedwabisty film, choć nie tak fajny jak Pulp Fiction, aktorzy ok, fabuła ok ( choć wolałbym nieco inne zakończenie ), wciągający i ciekawy ( a wspominałem, że lubię inne kino, a to już coś )
Kill Bill 1&2, czadowe sceny walki, szybka akcja ( zwłaszcza w Vol. 1 ) ciekawi przeciwnicy Mamby, muzyka ( IMO fajniejsza niż w Pulp Fiction ), fajowa kreacja Thurman i ogólnie zajebisty.
Volume 1 chyba jednak lepszy niż 2. ( moim zdaniem )
From Dusk Till Dawn nie podobał mi się w ogóle ( jedyna atrakcja to babki :razz: ), nie podobały mi się dialogi, fabuła i stwory ( chyba z Buffy: Postrach Wampirów ) i jakoś tak mi nie przypasował.
Na koniec sorry za składnie, mam tak, że się gubię, a pewnie i tak zapomniałem o masie rzeczy, które chciałem przekazać xD
Wiek: 38 Dołączył: 09 Mar 2009 Posty: 42 Skąd: Twin Peaks
Wysłany: 2009-04-17, 14:26
Tarantino, to według mnie jeden z najciekawszych reżyserów, który mimo tego, że bierze elementy z innych filmów i wplata je we własne twory, potrafi nadać tym filmom specyficzny klimat, gdzie nawet najczarniejsze charaktery budzą sympatię widza (Jules i Vincent z Pulp Fiction).
Dialogi to mistrzostwo świata, choć są naszpikowane wulgaryzmami, to jednak nie odrzucają, tylko wręcz przeciwnie potrafią się podobać
Co do Pulp Fiction i walizki Marcellusa, to znajduje się w niej, jego dusza, za czym może przemawiać plaster, który nosi na karku.
Zaś jeśli chodzi o Planet Terror, to film ten jest autorstwa Rodrigueza, a Tarantino tylko zagrał w nim epizod i go wyprodukował, więc nie podpinałbym do pod niego tego filmu
Lepszym trafem byłby film O. Stone - Natural Born killers, do którego Tarantino wysmażył świetny scenariusz
Zaś jeśli chodzi o Planet Terror, to film ten jest autorstwa Rodrigueza, a Tarantino tylko zagrał w nim epizod i go wyprodukował, więc nie podpinałbym do pod niego tego filmu
To akurat moja wina, myślałam, że Q.T. jest autorem scenariusza, tak samo jak wydawało mi się, że miał nieco większy wkład aniżeli wyreżyserowanie jednej, niedużej scenki w SC ;].
Natural Born killers, do którego Tarantino wysmażył świetny scenariusz...
... i który Oliver Stone zmienił nie do poznania. Tarantino sam był wkurzony nieprzeciętnie tym co Stone zrobił z jego scenariuszem, jednak później sie uspokoił i przyznał, ze sprzedajac ten scenariusz, przestał on być jego wizją, a stał się wizją Stone'a. Tak czy siak, oryginał różnił się i to sporo od tego co zobaczyliśmy w finalnym produkcie.
Osobiście NBK średnio mi się podobał. Zbyt ciężki, zbyt przekombinowany i trochę nudny. Niby miał słać jakieś przesłanie, ale przesłanie to dociera do widza dopiero w ostatnim akcie filmu, wszystko co się działo przed, można spokojnie nazwać "pointless killing spree".
W dodatku nie lubię Juliette Lewis, a ten film jest dosadnym przykładem dlaczego. xD
Ostatnio zmieniony przez StuntmanMikeL 2009-09-13, 14:22, w całości zmieniany 1 raz
Do kina chodzę rzadko, bo zazwyczaj raz do roku, dobierając przy tym ewentualny repertuar nad wyraz starannie. Nie mogę po prostu znieść głupawych komentarzy siedzących wokół dzieciaków, mlaskania, a nawet chrapania niedoszłych widzów, którzy obrali sobie kino za terapię mającą na celu wyleczenie ich z bezsenności. Tym bardziej byłem zdumiony, że udałem się do miejsca, w którym nie trudno o zepsute wrażenia względem prezentowanego obrazu, dwukrotnie, wybierając na dodatek ten sam film. Mowa rzecz jasna o Inglorious Basterds w reżyserii Quentina Tarantino, najbardziej oczekiwanego przeze mnie filmu tego roku. Zanim jednak przejdę do prezentacji własnego stanowiska względem tej produkcji, dokonując rozbiórki i opisu poszczególnych elementów w niej zawartych, chciałbym napisać co nieco na temat atmosfery, która wytworzyła się w sali kinowej podczas tych dwóch seansów.
Jak napisałem na początku, bywalcem kina jestem od niechcenia, a to za sprawą wyżej wymienionych już czynników. Stąd też obawy przed samym rozpoczęciem się filmu były przeogromne, powodując nerwobóle w okolicach śródczaszkowych, co w połączeniu z wyciskaczami jaj, czyli krzesłami w Multikinie, rodziło niezwykłe podniecenie (od razu zaznaczam, że to nie mój fetysz) połączone z myślami przepełnionymi iście absurdalnymi obawami ("A może lepiej poczekać na ten film w zaciszu domowym?"). Cóż począć, tak właśnie podchodzę do świeżych filmów moich ulubionych reżyserów. No i co? Ku mojemu zaskoczeniu w sali zebrali się ludzie, którzy przyszli na ten film z podobnym nastawieniem jak ja. Pojedyncze osobowości wyrażające te same obawy i nadzieje, niejednokrotnie osoby, które pałają uwielbieniem do prawdziwie ambitnego kina, darzący swoistym uwielbieniem kolejne twory Tarantino. Przed samą projekcją doszło do krótkiej pogawędki na temat oczekiwań względem "Bękartów", podsumowania dotychczasowych osiągnięć Quentina, jak i posypało się kilka żarcików sytuacyjnych, co skutecznie rozładowało początkowy stres. Dlatego pragnę podziękować tej prawie siedemdziesięcioosobowej ekipie za wyczucie magii kina, i zachowanie pożądanej atmosfery do samego końca! Co by jednak nie popaść w nikomu niepotrzebny absurd, przejdę do tematu właściwego. Na ekranie rozpoczął się...
Rozdział I - Słowem wstępu - czyli słów kilka o scenariuszu i liniach dialogowych.
Każdy, kto przyjaźni się z kinem Quentina Tarantino, już od pierwszych minut trwania filmu, poczuje się jak w domu. Napisy początkowe, przywodzą na myśl te z Pulp Fiction, a muzyka sama podsuwa skojarzenia i porównania z genialnymi ścieżkami dźwiękowymi, znanymi nam z dotychczasowych dzieł reżysera. Sam początek zdradza jednocześnie, że wizerunek tego filmu, który promowany jako krwawa jatka, czy typowe kino akcji, można włożyć między bajki. Mamy tutaj bowiem do czynienia z kinem dialogu. Dialogu, który potrafi wciągnąć nawet najbardziej wybrednego widza, dialogu przemyślanego i pełnego błyskotliwych myśli, uwag, trafnych komentarzy, czy rodzących dyskusję, myśli ideologicznych, których głosicielami stają się poszczególni bohaterowie. Nie przeszkadza nawet fakt, że są one rozciągnięte do granic możliwości. Niejednokrotnie zdarza się bowiem, że pojedyncza sekwencja przeciąga się do 10 minut, podczas których postacie głównie siedzą. Szczerze powiedziawszy, ten film może wydawać się dla wielu przegadany, zbyt długi, choć ten pogląd nie spotka się z aprobatą mojej osoby. Prędzej powiedziałbym, że film jest najzwyczajniej w świecie "przesiedziany", choć nie rzutuje to w moim mniemaniu na jego niekorzyść. Wynika to zapewne z hipnozy, w jaką dałem się wpędzić od pierwszych minut projekcji, jak i uwielbienia dla osoby Quentina Tarantino, czego następstwem może być przymykanie oka na tak lekkie wady. Sama historia skupia się wokół amerykańskiej grupy, hmmm, bojówkarzy pochodzenia żydowskiego, których celem jest eliminacja możliwie jak największej grupy nazistów w okupowanej Francji. Na dobrą sprawę tyle wam wystarczy, gdyż nie chcę spoilerować poszczególnych wątków. Dość powiedzieć, że fabuła jest naprawdę dobra, a przedstawiana na ekranie historia, choć w zasadzie prosta, potrafi poważnie zainteresować. Akcja jest wyważona, a nawet przyznam, że nie spodziewałem się tak małej ilości scen podnoszących ciśnienie. To jakby pokorniejsza strona Tarantino, i kurcze, osobiście kupuję taki typ narracji. Doliczając do tego idealnie wpasowane żarty sytuacyjne, które z miejsca zyskały u mnie status kultowych, mogę z ręką na sercu i sporą odpowiedzialnością orzec, że jest to jeden z najlepszych filmów w karierze Quentina. Bijcie mnie i wyzywajcie, ale zdania za cholerę nie zmienię! Tym bardziej, że zakochałem się w genialnej końcówce filmu. Ostatni rozdział jest poprowadzony mistrzowsko, co w połączeniu z niezwykłą muzyką, zdjęciami (o tym za moment) prosi się o cały wysyp nagród z Oscarem na czele. Ostatni chapter, poraża przede wszystkim wielowątkowym i zaskakującym skryptem. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażałem sobie takiego zakończenia całej historii. Podsumowując, i to czysto lakonicznie: zajebiste!
Rozdział II - I przemówił Pan - Bez oka, to do kamery nie podchodź!
Z miejsca rzucam stwierdzeniem, iż praca, którą wykonał Robert Richardson, aż prosi się o przyznanie nagrody akademii filmowej, co to Oscarem się zowie. Praca kamery, to pieprzone mistrzostwo świata, szczególnie przypominam sobie sekwencję z mapą, ostatnie sceny w kinie, lecący w kadrze papieros, czy spacer Shoshanny Dreyfus po korytarzu, która odprowadzana przez kamerę przy akompaniamencie Davida Bowie i jego Cat People, wywołała u mnie niemały zachwyt. Te ujęcia powinny znaleźć się w podręcznikach do nauki, których adresatami będą przyszli operatorzy filmowi. Podsumowując, znów lakonicznie - Awesome!
Rozdział III - Bozia dała talent, oj dała - czyli o sztuce odgrywania.
Jeżeli ktoś pragnie zobaczyć aktora, który gra z uczuciem i ogromnym profesjonalizmem, to powinien poznać postać Pułkownika Hansa Landa, kreowaną przez Christopha Waltza. Austriak wybija się w tym filmie ponad przeciętność, i zdaje się być najjaśniejszą gwiazdą spośród całej obsady. Nawet bądź co bądź, genialny Brad Pitt i jego przerysowany, iście groteskowy Aldo Raine, nie jest w stanie równać się z wybrykami aktorskimi, które serwuje nam na ekranie Waltz. To murowany kandydat do Oscara, i nie ma w tym ani krzty kpiny. Jego mimika, charakterystyczny akcent podczas posługiwania się różnymi językami (w filmie Landa mówi po niemiecku, angielsku, francusku i włosku), spojrzenie i wykonywane gesty, utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, jak nietuzinkowym i genialnym aktorem jest Austriak.
Wspomniałem także o kreacji Brada Pitta. Nie ukrywam uwielbienia jakim darzę tego aktora, stąd mój osąd może wydać się mocno subiektywny, ale według mnie, postać Aldo Raine'a, to kolejny diament tego filmu. Postać przeszarżowana (co jest plusem), pełna ironii, z charakterystycznym do bólu amerykańskim akcentem (Bondziorno!) i genialnym wąsikiem, niemal z miejsca stała się dla mnie obiektem fascynacji. Postać bez dwóch zdań kultowa!
Reszta obsady wypada równie dobrze. Ciężko znaleźć słabe punkty, gdyż Diane Kruger, Michael Fassenbender i Melanie Laurent odwalili kawał solidnej roboty, budując postaci z krwi i kości. Jedyne zastrzeżenia mam do Eli Rotha, i choć nie zagrał źle, to wydał mi się najmniej przekonywujący z całej stawki. Może wynika to z braku sympatii, którą nie obdarzyłem tego kiepskiego reżysera, ale staram się być jak najbardziej sprawiedliwy i stwierdzam, że aktor z niego średni. Z drugiej strony dziwnie pasował do roli "Żyda-Niedźwiedzia".
Na osobliwą pochwałę, zasłużył za to Til Schweiger. Sierżant Hugo Stiglitz rozbudził wokół siebie niesamowitą aurę sympatii, a scena w barze i jego niesamowicie groteskowy wyraz twarzy, powodował salwy śmiechu na całej sali. Zdecydowanie jest to jedna z najbardziej niezapomnianych kreacji tego filmu, postać, która choć skromnie odziana w dialogi, dzięki Niemcowi stała się tak charakterystyczna, że nie sposób wymienić jej jednym tchem obok Landa, Raine'a czy Shoshanny Dreyfus.
Rozdział IV - Pożegnania nadszedł czas.
Zdaję sobie sprawę, że cały ten post, pisany w pośpiechu, przepełniony jest kolokwializmem, chorobliwą wręcz fascynacją i emocjami, które dla wielu mogą zdawać się nieco śmieszne. Pisałem go jednak w sposób podobny do tego, jak Tarantino kręci swoje filmy, czyli prosto i od serca. Po raz kolejny zachwycił mnie, bawiąc się konwencją filmową, powołując do życia artystyczny absurd i ironię, nie pozostawiając widza obojętnym wobec jego obrazu, nakłaniając nawet do kolejnej dyskusji na temat własnego talentu i dzieł, którymi raczy nas od blisko 18 lat. Bękarty nie są może arcydziełem, filmem wybitnym, ale czas i pieniądze nań przeznaczone, nigdy nie będą stracone, i z wypiekami na twarzy oczekuję wydania filmu w formacie DVD.
Ocena: 9/10
Plusy:
- Christoph Waltz to największy plus tego filmu
- Kultowy Aldo Raine!
- Scenariusz i jego konsekwentna realizacja
- Niesamowite zdjęcia
- Muzyka, a szczególnie temat przewodni filmu, przywodzący na myśl największe kompozycje Morricone, które powstały za czasów Dobry, Zły i Brzydki
- Dialogi - istna poezja.
- Ostatnie 40 minut filmu i rewelacyjne zakończenie
Minusy:
- Co by nie popaść w skrajność, to przyznam, że sceny są odrobinę "przesiedziane".
- brak wydania DVD, haha!
PS: Przepraszam za chaotyczny charakter powyższej wiadomości.
Czyli w zasadzie wszystko to, czego można spodziewać się po Tarantino. Dialogi, będące głównym punktem całego show (w przeciwieństwie do blockbusterów, które ponad fabułę, kreowanie postaci i dialogi stawiaja akcję), zaprawione w dodatku szczyptą brawurowej, acz nie przeforsowanej akcji, świetne postacie i czarny humor. Już teraz można takze powiedzieć, iz zdania co do tego filmu mogą być mocno podzielone. Zarówno jak w przypadku Death Proof, tak i tutaj ludzie mogą się skrzywić na balans miedzy dialogami a akcją, któy to zdecydowanie przechylony jest w stronę tego pierwszego. Jednak mi jak najbardziej taka kolej rzeczy odpowiada. Dialogi to to co Tarantino potrafi przyrządzić po mistrzowsku, niczym szef kuchni doskonale znający się na swojej robocie, podający nam przepyszne danie, podlane dodatkowo wyśmienitym sosem jakim są sceny akcji.
Malkontenci mogą się udławić, bo to jest kino, z którego warto brać przykład, rozrywka i sztuka w jednym.
No i masz, filmu jeszcze nie widziałem, a juz się rozpisuję rzucając samymi pochlebnymi słowami. xD Jednak z tego co napisał Car, niewątpię, ze pochlebstwa te są w pełni uzasadnione, o czym przekonam się samemu udając sie do kina w przeciągu następnych kilku dni.
Mimo wszystko, jest pewna sprawa, która mnie gryzie w przypadku tego obrazu, a mianowicie fakt, że tytułowe "Bękarty" są pochodzenia żydowskiego, oraz to jaką to "heroiczną" misję podejmuje owa ekipa. Jak to się sprawdza w praniu jeszcze się przekonam i mam nadzieję, że się mylę, jednak taka gloryfikacja narodu, który robi śmietnik w naszym kraju i nie tylko, maluje grymas niesmaku na moim pysku. Tym bardziej, że działalność bohaterów filmu kompletnie nie pokrywa się z rzeczywistością i z tym, co tak naprawdę robili żydowscy bojówkarze, a bynajmniej czyny te do chwalebnych czy heroicznych nie należały...
Ostatnio zmieniony przez StuntmanMikeL 2009-09-13, 15:04, w całości zmieniany 1 raz
Niestety, nie jestem w stanie opisać wrażeń z najnowszego dzieła Quentina tak konsekwentnie, jak zrobił to Car, jednak w swoim poście postaram się okazać chociaż 50% zachwytu, jaki wzbudził we mnie ten film.
Jest rewelacyjnie, genialnie! Nie potrafię wypunktować ani jednej rzeczy, która nie przypadła mi do gustu w tejże produkcji. Czuję się wręcz pijana satysfakcją (a wyszłam z kina około 1,5 h temu) :grin:. O ile Death Proof kocham i cenię, z ręką na sercu muszę powiedzieć, że Bękarty... wypadają nawet lepiej. Mamy wszystko, co u QT najważniejsze- klimat, dialogi, dialogi, dialogi, akcja, brutalne sceny, genialną historię, nieoczekiwane zwroty i zapętlenia, muzyka (sountrack to must have)!
Wspaniale wypadają aktorzy, nawet Brad, który (oczywiście celowo) irytuje typowo hamerykańskim akcentem. Diane Kruger i Melanie Laurent były wręcz fantastyczne, Daniel Brühl w roli natrętnego niemieckiego absztyfikanta również. Christoph Waltz grający tropiącego żydów, niemieckiego pułkownika jest idealnym odtworzeniem niemieckiego SS-owca. Świetnie dobrany aktor do roli Hiltlera... rany, nawet Eli Roth mi się podobał! Co ważne- w filmie Niemieckie postaci zagrali właśnie Niemcy, zamiast męczyć się więc z amerykańskim akcentem otrzymujemy czystą, prawidłową wymowę, dzięki czemu naprawdę możemy wkręcić się w klimat.
I jeszcze jedno- na filmie płakałam ze śmiechu.
Nie jestem w stanie zrobić z tego posta recenzji, gdyż muszę ochłonąć, podam więc tylko ocenę- 9+/10. Dlaczego 9+ ? Bo sam Tarantino tym razem nie zagrał żadnej roli :cry:.
Kurde, tak się złożyło, że film zobaczę dopiero jutro o 16.15. Od piątku chodzę nakręcony jak szwajcarskie zegarki. Dorosłe życie sux, bo chiałem obejrzeć go jak najszybciej ;/
Posta edytuję jutro wieczorem.
_________________ „Większość ludzi, w jakimś momencie życia, potyka się o prawdę. Wielu szybko się podnosi, otrzepuje i zajmuje swoimi sprawami, jakby nic się nie stało.” - Winston Churchill
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własnymi badaniami" - William Cooper
Ostatnio zmieniony przez PiK 2009-09-15, 22:29, w całości zmieniany 1 raz
Już po wszystkim, Veni, Vidi i morda mi się cieszy. Miałem edytować poprzedniego posta, ale chcę mieć (póki co) ostatnie słowo w temacie
Film, co prawda zupełnie inny niż się spodziewałem, co nie znaczy gorszy. Po prostu liczyłem na niczym nie skrępowaną rozrywkę, kipiącą postmodernizmem i nawiązaniami. Tymczasem jeśli już takowe się pojawiają, są bardzo subtelne i nie dominującę, a obraz jest znacznie bardziej dojrzały i złożony niż (z całym szacunkiem) teledyskowy Kill Bill czy w gruncie będący "tylko" hołdem kina expliotiation Death Proof. To chyba pierwszy taki zabieg Quentina od czasu Jackie Brown, tyle że tutaj wyszło to znacznie lepiej. Dobrym pomysłem było podzielenie filmu na rozdziały, przez co liczne zmiany konwencji odbywały się płynnie. I tak w pierwszym rozdziale mamy parafrazę spaghetti westernu z typowymi dla tego gatunku szerokimi kadrami, ale też licznymi zbliżeniami na twarze. Scena na farmie przypomina mi jak żywo filmy Leone, co dodatkowo potęgowane jest przez odpowiednią muzykę. Później Tarantino ociera się o specyficzny klimat widoczny w np. Casablance żeby połączyć go z Nową Falą francuską (sceny z Shoshanną). Pewnie nie byłem w stanie wyłapać wszystkiego po jednym seansie, w każdym razie widzę, że Quentin ciągle świetnie bawi się konwencjami, ale nauczył się robić to nieco subtelniej. Czy to wada, czy zaleta, trzeba już ocenić samemu.
Jeszcze krótko o aktorstwie i postaciach. Film został zdominowany przez Christopha Waltza i jego Hansa Landę. To co wyczynia na ekranie ten facet, jest niesamowite. Wykreował postać cholernie inteligentną i charyzmatyczną, przez co tylko z niecierpliwością wyczekuje się na sceny z jego udziałem (podobne uczucie miałem czekając na Jokera w Dark Knight'cie). Nie znaczy, to że inni spisali się słabo, co to to nie. Po prostu Waltz miał najwiięcej do zagrania i zrobił to rewelacyjnie. Na szczególną uwagę zasługuje również rola Pitta. Nie miał może wielkiego pola do popisu, ale wywiązał się ze swojego zadania IMO znakomicie. Jego mocno południowy akcent sprawiał, że cokolwiek by nie powiedziałł, od razu przyprawiał uśmiech na mojej twarzy. Jak tak teraz myśle, to w filmie nie było właściwie słabych ról.
Zaznaczyłem na wstępie, że spodziewałem się czegoś innego, głównie przez to, że jak zwykle kampania reklamowa (oraz niejako tytuł) wprowadziły mnie w błąd. Właściwie z wyjątkiem Pitta, Rotha i Schweigera, Bękarty nie zostały IMO zbyt mocno zarysowane. Na pierwszy plan zdecydownie wyłaniał się wątek Shoshanny, a ekipa Aldo Apacza stanowiła tylko dopełnienie całości. Jak już narzekam, to niestety momentami dialogom zabrakło typowego dla reżysera pazura i zwyczajnie przynudzały (szczególnie w rozdziale III w Paryżu), trochę szkoda, bo np. taka scena w knajpie to dialogowe cudo. Tu zdecydowanie wygrywa Major Deiter Hellstrom.
Jeśli miałbym już oceniać każdy rozdział po kolei, to chyba każdy kto oglądał film zgodzi się ze mną, że ostatnia częśc filmu i zakończenie to prawdziwe majstersztyk, zarówno pod względem formy, jak i treści.
Reasumując, może Quentinowi, mimo sugestii Aldo Raine'a na zakończenie filmu. nie wyszło arcydzieło, ale (posługując się skalą filmwebu) rewelacja przez duże R na pewno.
_________________ „Większość ludzi, w jakimś momencie życia, potyka się o prawdę. Wielu szybko się podnosi, otrzepuje i zajmuje swoimi sprawami, jakby nic się nie stało.” - Winston Churchill
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własnymi badaniami" - William Cooper
Ostatnio zmieniony przez PiK 2009-09-17, 16:06, w całości zmieniany 7 razy
Wiek: 39 Dołączył: 16 Lis 2007 Posty: 936 Skąd: Kraków
Wysłany: 2009-09-17, 13:12
Film oglądnąłem w poniedziałek i zaraz po seansie byłem zachwycony. Po kilku dniach teraz wciąż mogę podtrzymać tą opinię- naprawdę rewelacja, dwa razy prawie popłakałem się ze śmiechu (odgadywanie postaci na kartach i włoski popis Pitta).
Jak to świetnie ujęła Miho- również czuję się pijany satysfakcją, z niecierpliwością czekam teraz tylko na dvd.
Miałem nagrać mini-podcast, bo pewnie większości z was nie będzie chciało się czytać recenzji-kobyły, ale ciągły hałas w domu zniwelował mój plan, więc postaram się streścić możliwie krótko.
Trochę trudno przychodzi mi oceniać ten film, gdyż jestem fanem Tarantino na zabój i będę wypowiadać się na temat każdej jego produkcji tak pozytywnie jak tylko fanbojskie libido mi na to pozwoli, przez co moja rekomendacja może wydać się trochę kiepska. Zatem starając się włóżyć płaszcz obiektywizmu i ocenić nowe dzieło QT nie ejakulując co pięć sekund - jedziemy.
Opinie na temat twórczości QT są bardzo podzielone, co dziwnym nie jest - wszak każdy jego film skierowany jest do nieco innej publiczności, za każdym razem podejmując nieco inny temat. Najprościej dla mnie chyba będzie zwyczajnie porównać Bękarty do poprzednich dzieł Tarantino.
The Good
W moim odczuciu IB stanowi taki pomost między Kill Billem a Pulp Fiction, z lekką domieszką westernów w stylu Sergia Leone. Mówiąc konkretniej - sporo tu karykaturalnych stereotypów, trochę przegiętej przemocy, potyczek w westernowym stylu, tona ciętego, czarnego humoru, wszystko to podlane KAPITALNYMI dialogami, które nie były tak dobre w filmie Tarantino od czasu Pulp Fiction. Badzo dobrze budują napięcie, prowadząc do nierzadko zacieśniających zwieracze akcji. Niektórym widzom, a szczególnie tym, którym nie podoba się przeciągane gadanie w filmach Quentina, dialogi mogą sie momentami wydać nudnawe, co jestem w stanie zrozumieć, gusta są podzielone jak zawsze. Trzeba jednak pamiętać, że to właśnie dialogi są kwintesencją filmów tego reżysera. Dla twórczości QT dialogi są tym, czym są naparzające się roboty w Transformersach Michaela Baya. Kolejnym lementem, który także mocno przyciąga uwagę widza, jest humor, którego jest zakakująco dużo. Oczywiście humor to bardzo cięty, wulgarny i czarny jak kawa, z typowymi dla Tarantino słownymi zagrywkami i szpanerskimi tekstami, z których najlepsze płyną z ust Brada Pitta aka Aldo Raine'a, wypowiadającego je z przezabawnym, stereotypowym, południowoamerykańskim akcentem.
The Bad
No właśnie, apropo stereotypów - Inglorious Basterds dosłownie w nie opływa. Spodziewajcie się stereotypowego wizerunku wyszczekanego amerykanina, zakonspirowanego i żądnego zemsty żyda, wymuskanego i snobistycznego brytyjczyka, cholerycznego i paranoicznego Hitlera, oraz całej bandy krwiożerczych, złych do szpiku kości i burżuazyjnych nazistów.
The Ugly
Co by nie smarować samymi "ochami" i "achami", pora na trochę narzekań. Ostrzegam tylko, że niniejszy akapit może zdradzić conieco faktów nt. fabuły, więc SPOILER ALERT. Wbrew temu co tak szumnie zapowiadały zwiastuny filmowe i reklamy, oraz to jakim tytułem obnosi się owa produkcja - samych Bękartów było tu strasznie mało. Niemal 70% filmu poświęcone jest genialnemu, bądź co bądź, Płk. Hansowi Landzie i Shosannie, oraz jej zemście za to co niemcy zrobili jej żydowskiej rodzinie. Właściwie to głównym wątkiem pchającym całą historię, wzorem Kill Billa, jest wspomniana zemsta, oraz związany z ową zemstą zamach na najwyższych oficerów III Rzeszy, w tym samego Hitlera. Ma się wrażenie, ze tytułowi bohaterowie filmu - Bękarty - są niemalże postaciami drugoplanowymi i trochę boli fakt, że tym najciekawszym i zdecydowanie najbardziej "badassowo-komicznym" postaciom poświęcono najmniej uwagi. Ponadto brakuje tu trochę rozwinięcia większości postaci. Poza wcześniej wspomnianymi bohaterami, czyli Shosanną i Hansem, oraz paroma innymi drugoplanowcami, żadna postać nie jest jakoś bardziej rozwinięta, a szkoda, bo Bękarty aż sie proszą o to, żeby opowiedzeć ich historię, kim są, skąd się wzięli, co ich motywuje. Jedynym bękartem, który dostaje ten przywilej jest Hugo Stiglitz, jednak mimo to jego motywy również nie zostają blizej sprecyzowane. W zasadzie to jedyna rzecz, która może trochę drażnić i która nie została do końca przemyślana. Czuję, że dużo lepiej sprawdziłby się tu identyczny zabieg, jak w przypadku Kill Bill, czyli rozłożyć film na dwie, dwugodzinne części tym samym zabezpieczając sobie miejsce na odpowiednie rozwinięcie postaci i historii.
Inglorious Basterds to w moim odczuciu wielki powrót Tarantino, który pokazał po raz kolejny, że jako jedenemu z niewielu w branży czas nie daje w kość i jako reżyser w dalszym ciągu trzyma doskonałą formę, a nawet nieco tą formę podciągnął. Inglorious Basterds to najlepszy jego film od czasów Pulp Fiction. Co prawda nie przerasta ani ww. majstersztyku, ani nawet poprzednika - Reservoir Dogs - jednak w moim zestawieniu plasuje się na zacnym, trzecim miejscu zaraz za wspomnianymi tytułami.
Ostatnio zmieniony przez StuntmanMikeL 2009-09-17, 16:23, w całości zmieniany 6 razy
Inglorious Basterds to najlepszy jego film od czasów Pulp Fiction. Co prawda nie przerasta ani ww. majstersztyku, ani nawet jego poprzednika - Reservoir Dogs - jednak w moim zestawieniu plasuje się na zacnym, trzecim miejscu zaraz za wspomnianymi tytułami.
Zgadzam się!
Mój ranking filmów Quentina wygląda teraz następująco (tylko 100% jego filmy):
1. Pulp Fiction (10/10)
2. Reservoir Dogs (9+/10)
3. Inglourious Basterds (9/10)
4. Death Proof (9/10)
5. Kill Bill vol 1 & 2 (9-/10)
6. 4 Rooms (IV segment) (7+/10)
7. Jackie Brown (7/10)
8. My Best Friend's Birthday (6-/10)
Przyda mi się jeszcze kilka seansów Bękartów, bo na razie jestem jeszcze na gorąco. Chociaż już teraz wiem, że Q mógł wydłużyć film o kolejne 2 godziny, w których skupiłby się tylko na tytułowych bohaterach. Im więcej nad tym filmem myślę, tym co raz bardziej mi rozwinięcia ich wątku brakuje.
_________________ „Większość ludzi, w jakimś momencie życia, potyka się o prawdę. Wielu szybko się podnosi, otrzepuje i zajmuje swoimi sprawami, jakby nic się nie stało.” - Winston Churchill
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własnymi badaniami" - William Cooper
Ostatnio zmieniony przez PiK 2009-09-17, 17:35, w całości zmieniany 1 raz
No skoro już zarzuciłeś rankingiem, to nie pozostanę obojętny
1. Pulp Fiction
2. Reservoir Dogs
3. Inglorious Basterds
4. Jackie Brown
5. Death Proof
6. Kill Bill 1&2
To jeśli chodzi o jego główne produkcje. Resztę mniejszego czy większego wkładu w jakieś filmy, łącznie z kolaboracjami z Rodriguezem wrzuciłbym po prostu do jednego wora, bo to prędzej trademarkowe "cameosy" Quentina, niźli jakieś pełnoprawne filmy. Oceny też pominąłem, bo nie zwykłem oceniać tak jednoznacznie.
Anyway, PiK - polecałbym iść na ten film przynajmniej jeszcze raz, żeby tym razem bardziej surowym okiem nań spojrzeć, co też jutro ja sam uczynię. Kto wie, może zaliczę w niedzielę jeszcze jeden seans, co by zaspokoić rządze w oczekiwaniu na DVD...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum