Ufff, po miesiącu ponad skończyłam SH:SM i oto moje wrażenia:
Fabuła: świetna, jedna z najlepszych. Po zakończeniu byłam w autentycznym szoku. Fakt, mogłoby być więcej elementów wyjaśniających fabułę podczas całej gry, a nie tylko pod koniec, ale jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem.
Postacie: No, tutaj już troszkę gorzej. Szczerze mówiąc, niezbyt podobała mi się rola Dahlii i jej ogólna kreacja. Wolałam ją w SH1. Również to, że [spoiler] historie postaci pobocznych miały stanowić element terapii, jak np. Lisy, która prawie ze nic nie robi [/spoiler] również niebyt mi się podoba. Przez to, postacie te są mało wyraziste, i raczej nie stanowią integralnej części wątku głównego (jak w SH2)
Rozgrywka i lokacje: Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś innego. Normal world, nie był zły, trzymał klimat (przez cudowną długą, mroźną i ZA śnieżną polską zimę^^), tylko że miał jeden minus - nie straszył. Za to Otherworldem nie można się było nawet pozachwycać, bo trzeba było wiać. Szczerze mówiąc, myślałam, ze w Otherworldzie można będzie dostrzec zatopione w lodzie jakieś schizerskie kształty, and so on, pod tym względem małe rozczarowanie. Małym minusem są też zagadki, niektóre za proste. Za to dużym plusem i niewątpliwą frajdą było granie na Wii i za zrobienie Sajlenta na ten port, deweloperzy dostają ode mnie duży plus. Frajdą były też testy u dra Kaufmanna i czytanie własnej diagnozy w czasie creditsów: przyznaję, że była ona dość trafna^^
Jednakże gra, moim zdaniem, nie była tak grywalna jak pierwsze części, choć oczywiście, o niebo lepsza od Homecominga, który był śmiechem na sali. Czasem robiło się nudno i dlatego też przejście tej gry zajęło mi ponad miesiąc (wyjąwszy nadwyrężony mięsień podczas zrzucania z siebie Raw Shocka^^, też był jedną z przyczyn).
Potwory: jeden z minusów gry. Zdaję sobie sprawę, że byly uzależnione od portretu psychologicznego i że było ich kilka rodzajów, ale podczas uciekania nie widziałam ŻADNEJ różnicy. wszystkie w biegu wyglądały tak samo,
Grafika: uwzględniając, ze jest to gra na Wii i że grałam w nią na emulatorze - świetna. Zadziwiała szczegółowość otoczenia, można było dokładnie przeczyta, co jest na plakatach (i że można było zadzwonić na podane numery - choć jak próbowałam zadzwonić pod numer baru z SH4, nie dało się^^). Postacie zaprojektowane przyzwoicie, mimika twarzy zachowana - nie jak w Homecomingu, uch...- wychodzi na plus gry.
Muzyka: bardzo dobra. Po przesłuchaniu muzyki z Homecominga (taa, wiem, ze ciągle porównuje z tą częścią), myślałam, ze Yamaoka już się wypalił, a tu proszę, niespodzianka. Bardzo przyzwoita, pierwszym Sajlentom nie dorównuje, choć piosenki, należą do moich ulubionych. Ogólnie - brak zastrzeżeń.
Podsumowanie: gra niezła, mająca wprawdzie kilka minusów, ale przeważają plusy. Ot, taki nietypowy Silent, jak Sh4, choć trochę gorszy (4 jest moją ulubioną częścią). W każdym razie wstydu marce z pewnością nie przyniósł.
Moja ocena: 7/10
_________________ "Through the darkness of future's past
Magician longs to see.
One chants out between two worlds
FIRE WALK WITH ME"
Ostatnio zmieniony przez AlaV 2010-05-31, 15:33, w całości zmieniany 1 raz
Za to Otherworldem nie można się było nawet pozachwycać, bo trzeba było wiać.
Prawda to, acz na samym początku można się troszeczkę porozglądać. Bardzo spodobał mi się zabieg ze śniegiem "zawieszonym" w powietrzu- mega klimatyczne . W Nowhere też było kilka miejsc, uwolnionych od potworów- niedużo, ale zawsze coś .
AlaV napisał/a:
Szczerze mówiąc, myślałam, ze w Otherworldzie można będzie dostrzec zatopione w lodzie jakieś schizerskie kształty
O tak, to by było świetne . Sam motyw pod wodą (napisy pojawiające się na zamarzniętych szybach) był bardzo dobry, ale przydałoby się więcej smaczków tego typu.
AlaV napisał/a:
wszystkie w biegu wyglądały tak samo
Niekoniecznie, ja widziałam sporą różnicę, ale może to dlatego, że trafiły mi się te najbardziej rzucające się w oczy- z zakończenia Drunk Daddy i Lost Love.
AlaV napisał/a:
Bardzo przyzwoita, pierwszym Sajlentom nie dorównuje.
To w zasadzie już zależy od gustu, ja np. stawiam go na równi z OST'ami do 3 i 4 (bo chyba nie muszę pisać że soundtrack do SH2 to zdecydowany faworyt ?)
Przeszedłem Silent Hill Shattered Memories jeden raz. Gra jak dla mnie jest ponad przeciętna, jednak nie rewelacyjna, co najwyżej rewolucyjna, a prawdziwą jej moc fabularną poczułem dopiero na samym końcu. Trochę brakowało mi walki z potworami, ale taki jednorazowy skok w bok można przeżyć, w końcu „życie to nie tylko atak ale i uniki”. SM dziele na trzy sekwencje: zwiedzanie Silent Hill, ucieczkę przed potworami i wizyty u psychiatry. Mnie osobiście najbardziej podobały się wizyty u psychiatry, tajemnicze i pełne fantastycznego klimatu, niczym z filmów najwyższej klasy(kolorowanie domku mnie rozbawiło, a test z martwymi ludźmi na fotografiach – mistrzostwo, chociaż już to gdzieś widziałem). Chodzenie po pustym SH z latarką jest w miarę ciekawe, wszystkie elementy wystroju są tam dopracowane, a całe SH wygląda bardzo ładnie, niestety jedyne co nas może tam przestraszyć to paranormalne, poruszenie się jakiegoś przedmiotu, do czego osobiście szybko się przyzwyczaiłem. Zabawy z telefonem nie powalają, ogólnie umieszczenie funkcjonalnego telefonu w grze wydało mi się nie co zaporzyczonym pomysłem z ''Alone in the Dark'', ale mniejsza o to. Napięcie w niektórych momentach gry jest świetnie budowane lecz brakuje tego czegoś, jakiejś kropki nad i czy jak kto woli wisienki na torcie. Ucieczka przed potworkami na początku gry może lekko przestraszyć i dodaje adrenaliny, lecz w późniejszych fazach gry staje się bardzo monotonna i zbędna. Mnie potworki załatwiły chyba ze dwa razy w ciągu całej gry(w tym raz sam się poddałem żeby zobaczyć co się stanie, a raczej jak będzie wyglądał game over), tak więc cały czas będąc w ruchu ciężko zostać całkowicie złapanym tym bardziej, że kiedy Harry opada już sił to po bardzo krótkim odpoczynku szybko wraca do pełnej formy.
Shattered Memories mnie nie rozczarował i to na pewno jest survival-horror, ale brakuje mu czegoś więcej, bo ciągła ucieczka to trochę za mało. W skali od 1 do 10, daję 6,5.
_________________ „Dimidium facti, qui bene coepit, sapere aude, incipe”
Witam Wszystkich serdecznie. Jestem nowy na tym forum, aczkolwiek śledzę jego rozwój (i w ogóle strony o SH) od długiego czasu. Pozwólcie, iż od razu przejdę do rzeczy.
Nie miałem możliwości zaznajomić się z "Origins" i "Shattered Memories" aż do tego tygodnia, kiedy to z moim przyjacielem zasiedliśmy do peesdwójki (dwa dni: po jednym dniu na każdą część). O ile o "Origins" mogę powiedzieć tyle, że 5/10 to i tak łaskawa ocena jeśli chodzi o tę odsłonę ( już "Homecoming" był lepszy), tak "Shattered Memories" urwało mi głowę. Jest to dla mnie 9/10 i spokojnie stawiam ją - pod kątem scenariusza i psychologii postaci - obok części drugiej i czwartej. Postacie są nakreślone fantastycznie, fabularnie trzyma się kupy, muzyka robi swoje. Zdaję sobie sprawę jakie "kontrowersje" tutaj wypisuję w tym momencie, ale to moja opinia :-> Wczytałem się w wiele komentarzy o SM. Analizowałem za i przeciw. Dziw mnie bierze ogromny, iż dla niektórych PRAWDZIWY Silent to wyłącznie rdza, potworasy i katana (i obowiązkowo "samael tu jest, zginiesz marnie"). Umówmy się: w części pierwszej, co nas przykuło i zatłukło na starcie to (wybaczcie ) "popieprzoność" świata, w którym się znajdujemy. Scenariusz nie był mocną stroną jedynki. Znajdzie się rzesza osób, którzy odpalali kumplom gierkę (w tym i ja) aby pokazać "syreny" "muzę" "ciemność i wariactwo" a nie: - "zobacz Horacy, fabuła tego dzieła osnuta jest wokół lucyferusa beliala i niuansów związanych z wierzeniami. Protagonistą jest ojciec poszukujący swojej ukochanej córeczki, atoli godzi się zauważyć..." itd.
Nie zrozumcie mnie źle: zakochał się człowiek w tej grze, myślał że to jedno, skończone dziełko i ani mu się wydawało że zobaczy następne części. Kiedy weszła dwójka i dane było mi ją ukończyć, pierwszy raz urwało mi głowę. Gra niemal idealna, historia tak złożona będąc jednocześnie piękno-smutna, spowodowała, że gdzieś tam mój mózg wyszedł na spacer, jednak wrócił ale jakiś inny :razz: . Z części trzeciej, na którą chyba wszyscy byli napaleni jak nastolatki na pierwsze... zapamiętałem tylko kebaby, marną teksturkę na fotelu w mieszkaniu (co-że-niby-to-ON-był-I-tak-SKOŃCZYŁ-z-d*py ?) i sexy beam (sic!). Zresztą najmniej lubię tę część - jest obleśna i tyle (wiem, wiem...są fani na tym forum, co mnie pokroją za te słowa ale spokojnie). Czwarta część - zaraz po dwójce - urwała mi znowu głowę. Motyw pokoju, prześwietny (wypędzanie zła, świeczki, widok z okna - uczucie "dopóki widzę życie za oknem, czuję się lepiej, jakoś tak...raźniej"...coś kapitalnego i na zawsze w pamięci pozostanie). Fabuła rewelacyjna, postacie świetnie narysowane, każda z dążeniami, pragnieniami - to, co dzieje się pod koniec (dziurka w ścianie itp.) to klasa sama w sobie. Owszem, zarżnęli grę dla ludzi przez sterowanie i inwentarz i powroty do tych samych lokacji (backtracking). Jasność mi zupełnie nie przeszkadzała (okrutne narzekania na forach na brak atmosfery). Podobnie jak dwójka, czwarta część jest podróżą psychologiczną, w której czynny udział bierze gracz. Podobnie jest właśnie z Shattered Memories, dlatego przechodzę do meritum (o Origins (...) i Homecoming napiszę kiedy indziej, aczkolwiek śmiem twierdzić, że fabuła opowiedziana w HC jest bardzo dobra).
Shattered już od początku mnie kupił. Menu klimatyczne, Harry jakiś żywszy, ludzki. Myślę sobie: kurde, dobre ale..."to w koprodukcji amerykańce robią...ten "klajmaks" cały. Dzień wcześniej przeszliśmy Origins i opadły mi ręce. "A jak to jeszcze zarżną?". Ustawienia poszły, odpalamy.
Grało się po prostu rewelacyjnie. Gra lepiej wygląda na Wii i to jest fakt, niemniej jednak umiejscowienie kamery "GoW" style jest świetnym posunięciem. Wszystko jest czytelne, ucieczka przed potworami emocjonująca (acz chaotyczna). Brak broni? Pasuje mi to. Zagadki: bardzo się cieszyłem, że ich praktycznie nie ma. To jest opowieść, a nie ring of contract na lodówce i talizmany w liczbie sześciu na dwudziestu pięciu drzwiach (co oczywiście nie każdemu pasuje brak zagadek, dla mnie plus). Gra jest na tyle prosto skonstruowana, że można dosłownie zaprosić znajomego na parę godzinek i przejść przy nim SM. Telefon - ciekawa propozycja twórców, do rozwinięcia w przyszłości (liczba numerów, zdjęcia, wariujący telefon i inne takie pomysły) O zakończeniu nie ma co wspominać. Niech za rekomendację wystarczy fakt, że zamknęliśmy gęby z kumplem na jakieś 5 minut. Voice Acting najlepszy ze wszystkich części. Idealnie dopasowali głosy: Harry, Dahlia (nastoletnia laseczka? zero nawiedzenia?splendid, you got me girl), Kaufman (no proszę: lekarz w końcu, a nie przywódca ku klux klanu czy jak to tam zwą), Michelle (Lynch, Llorrando, przyklasnąłem) - perełeczka jeśli chodzi o dubbing. W ogóle przedstawienie Harry'ego, to klasa sama w sobie. Climaxowi udało się tutaj wyważyć postać, aby nie była na tyle "hamerykańska" przy jednoczesnym zachowaniu podstawowych emocji człowieka (skomplikowane zdanie, skrótem: nie jest to typowy american daddy. Nie wiem czemu mam ochotę napisać, że to abstract daddy :razz: ).
Okrutnie się rozpisałem. Chaotycznie. Piszę jednakowoż troszkę pod wpływem emocji. Mija kilka dni, a ja jeszcze rozmyślam nad zakończeniem, postaciami, relacjami. Gry komputerowe dzielę na "do odfajkowania" i "doświadczenie". Seria SH to "doświadczenie" (podobnie jak np. MGS albo Final Fantasy). Shattered Memories jest rewelacyjny. Niewielu się podoba, żenada, forfiter itd. Dla mnie jest to opowieść zaserwowana w najlepszym i możliwie najprzystępniejszym stylu. Ni to remake, ni to cokolwiek. To po prostu wspaniały film ze znanymi aktorami.
Dobra, wystarczy tego. Jak coś mi się jeszcze przypomni, będę się udzielał :->
Raz jeszcze pozdrówka. Howgh
dobre ale..."to w koprodukcji amerykańce robią...ten "klajmaks" cały.
Climax to brytyjska firma.
Stuntman Greg napisał/a:
kamery "GoW" style
Tak naprawde jest to bardziej Biohazard 4 style... on zapoczątkował modę na ten styl.
Stuntman Greg napisał/a:
Pasuje mi to. Zagadki: bardzo się cieszyłem, że ich praktycznie nie ma. To jest opowieść, a nie ring of contract na lodówce i talizmany w liczbie sześciu na dwudziestu pięciu drzwiach (co oczywiście nie każdemu pasuje brak zagadek, dla mnie plus).
To troche tak jakbyś powiedział że wolisz strzelanki więc chcesz żeby z serii RTS zrobic teraz serie FPS. (Nie spinoff ale zmienic calkowicie gatunek)
Ogolnie widac ze jestes wlasnie idealnym odbiorca SHSM. Do ciebie wlasnie ten tytul kierowali. Mnie tez sie on podobal. Jak SM byla swietna. Ale czemu pod czepiac pod to nazwę innej marki? Wiadomo - zeby sie lepiej sprzedalo. Co niby jest normalne, ale jednak u starszych fanów wzbudza tylko nostalgie powrotu do przeszlosci.
_________________ SH is in me...
Sometimes i feel like this...
Ostatnio zmieniony przez R4Zi3L 2011-01-09, 16:20, w całości zmieniany 3 razy
Z tą zamianą rts na fps to już był taki eksperyment: C&C Renegade :grin:
No właśnie...tak jak pisałem, ortodoksyjni fani Silenta na ten tytuł spoglądają jak na jakieś dziwadło, ale mniejsza z tym. Podobnie jak ja jesteś zatwardziałym Silentowcem, znasz się wyśmienicie i tym bardziej cieszy to, iż pograłeś i Ci się spodobało. Właśnie tak rozumiem bycie fanem gier (tudzież serii gier) - dajemy kredyt zaufania i wybaczamy potknięcia (to Origins mi chodzi po głowie. Kurde, no naprawdę coś nie tak z tą odsłoną jest. Muszę głębiej to przemyśleć. Oceny 5/10 nie zmienię, ale postaram się kiedyś szerzej opisać). No i przy okazji zobaczymy jak z nowym Silentem. Podtytuł już jest, grafa także - no ale, nie ten dział, nie ten post :->
Z tą zamianą rts na fps to już był taki eksperyment: C&C Renegade
Dobrze o tym wiem. Bylo tez w druga strone z Halo Wars. Jak skonczyly ten experymenty wszyscy wiemy.
Stuntman Greg napisał/a:
to Origins mi chodzi po głowie. Kurde, no naprawdę coś nie tak z tą odsłoną jest. Muszę głębiej to przemyśleć. Oceny 5/10 nie zmienię, ale postaram się kiedyś szerzej opisać)
Wg mnie obie SH0 i SHH tragiczne probowaly wcisnac jakies bezsensy do kanonu serii, jednakze...... SH0 bardziej przypominal SH1, graficznie i gameplayowo oraz postac Travis'a byla ciekawsza. Wiec stawiam go wyzej ponad SHH. End of offtopic.
_________________ SH is in me...
Sometimes i feel like this...
No to i ja dorzucę swoje trzy grosze do tematu. Przeszedłem, jakiś czas od tego minął i... mógłbym powiedzieć, że emocje opadły, ale skłamałbym. Gra była dla mnie niesamowicie interesująca, choć wyraźnie od pozostałych części odmienna. Scenki u psychologa były niesamowite, choć im bliżej było końca, tym bardziej się zastanawiałem, która z osób w gabinecie bardziej potrzebuje pomocy Zakończenie odebrało mi mowę i wykręciło mózg na drugą stronę, kiedy dowiedziałem się, że
:
w fotelu siedzi Cheryl
szczęka uderzyła o biurko. A zaraz potem, kiedy z głośników poleciało wokalne Acceptance, jakoś tak ścisnęło mi się gardło (zakończenie Lost Love to jak dla mnie wyciskacz łez na miarę pełnego listu z SH2, jak normalnie fikcja mnie nie rusza, tak tutaj niewiele brakowało żebym się rozkleił ). Podobała mi się również diagnoza pod koniec gry, była trafna, z wyjątkiem jednego miejsca (wspominanego zresztą już przez kogoś wyżej porządku w pokoju ). Samą grę nakręcały dla mnie scenki u psychologa i, o dziwo, zwykłe Silent Hill. Napięcie było budowane jednak w inny sposób, nie było to typowe poczucie zagrożenia, lecz myśli "co zaraz znajdę? co będzie na tym zdjęciu?". Wyjątkowo ciekawą lokacją był dla mnie las i towarzysząca mu historia, choć to było na swój sposób przerażające, ale tak bardziej namacalnie i realnie niż było to w pozostałych Silent Hillach. Dlaczego? Bo takie historię dzieją się w rzeczywistości, a tutaj pozostało bierne obserwowanie czegoś, czego już zmienić nie można było. Działało na wyobraźnię i to potężnie, więc mocny plus za las. Inne lokacje nie utkwiły mi tak mocno w pamięci, choć też były ciekawie wykonane. Sterowania nie mogę ocenić za dobrze, bo grałem na emulatorze, choć zastanawiam się jaki geniusz wrzucił strafe'owanie na lewy analog a obroty na prawy w wersji na PS2. Ucieczki przed potworami były dość dobre, na słuchawkach było niemal czuć ich oddech na plecach, ale mimo wszystko nie porwały mnie szczególnie. Bolał nieco brak trudnych zagadek, choć niektóre były dość ciekawe (zagadka z cieniami w klasie od plastyki - super!). Postaci uważam również za dość ciekawe, szczególnie Michelle i Dahlię (podobał mi się zabieg z smsami od niej zanim się ją spotka, były intrygujące i wiadomo było, że to zupełnie inna osoba niż w SH1). W ogóle nie bolał mnie szczególnie brak wielkiego fabularnego związku z innymi częściami, choć liczne nawiązania były miłe. Z czystym sumieniem wystawiam 9/10, gdyby nie długość byłoby 9+/10.
Po oryginalnym Silent Hill z PSone, którego za gołowąsa nie potrafiłem nawet skończyć, Shattered Memories było moim pierwszym ukończonym tytułem spod szyldu SH. Grę przeszedłem stosunkowo niedawno na poczciwej PS2, mimo że od dłuższego czasu nie odrywałem się od PS3.
Jednak w przypadku gry z TAKIM skryptem kwestie techniczne szybko schodzą na drugi, a nawet trzeci plan. O fabule - bo to ona jest solą tej produkcji, jak i każdej odsłony serii (ponoć prócz Homecoming). Gatunkowo nie nazwałbym SM horrorem, to raczej thriller/psychological drama. Mógłbym się tutaj dłużej rozwodzić na temat kwestii przywiązania do swojej przeszłości, wewnętrznej frustracji czy interpretowaniem kluczowych dla człowieka zdarzeń wg złego klucza, ale o tym powiedziano już zapewne wszystko. Fakt, jak zostało to opowiedziane, wplecione w gameplay i fenomenalnie spuentowane (ach, ten twist!), zasługuje na najwyższe laury w zatęchłym growym światku.
Słyszałem mity o jakichś 3 godzinach za pierwszym przejściem, w takim razie musiałbym cisnąć na speedrunie, ponieważ grając bez większych zacięć, miałem na liczniku ok. 8 h, co jak na czasy obecne złym wynikiem na pewno nie jest. Gameplayowo świetnie wyważono eksplorację, rozwiązywanie zagadek, sesje u psychiatry oraz sekwencje akcji - reżyseria gameplayu palce lizać.
Technicznie była to właściwie ostatnia duża gra na PS2, w dodatku konwertowana z zapewne znacznie lepszej wersji z Wii. Mimo to jest odpowiednio "chłodno", ciemno, modele postaci i gra świateł stoją na zadowalającym poziomie, jedynie zamknięte pomieszczenia wydają się czasem aż nadto pustawe, ale nie stanowi to jakiejś estetycznej zadry. Do muzyki za to nie można powiedzieć złego słowa, ba!, kompozycje Yamaoki na czele z wokalem "Always in my Mind" to jeden z najlepszych soundtracków do gier wideo, jaki miałem przyjemność słyszeć.
Jeśli miałbym wspomnieć o wadach, to nadmieniłbym o poczuciu strachu, którego po pierwszej godzinie właściwie nie ma, ponieważ przemiany świata i sekcje "koszmarkowe" jasno sygnalizują, kiedy będzie się "dziać".
Reasumując, SH: SM to fantastyczna pozycja, bardzo przystępna także dla postronnych graczy, którzy nie mieli dotąd z uniwersum SH do czynienia.
Ode mnie mocarne 9/10.
Ostatnio zmieniony przez Johan 2012-09-02, 18:25, w całości zmieniany 2 razy
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum