Silent Hill Page
 
Forum Silent Hill Page 
 Strona główna  Regulamin  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Zaloguj  Rejestracja

Poprzedni temat «» Następny temat
Cherylowe Opowiadania :)
Autor Wiadomość
Cheryl Mason 
Cockroach


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Lut 2008
Posty: 58
Skąd: Pułtusk
Wysłany: 2009-01-18, 18:44   Cherylowe Opowiadania :)

No więc, po przeczytaniu bardzo fajnego opowiadania "Wyrwana, zmięta i schowana" autorstwa Światłocienia i po dołączeniu do "Improwizacji", naszła mnie ochota, by przedstawić kilka moich wypocin.
Jako pierwsze zaprezentuję moje pierwsze w życiu opowiadanie, jakim jest "Straszydło", które zostało napisane na lekcji polskiego (jako jedna z dwóch osób dostałam 5 :) ). Ale tak naprawdę to nie jest tak straszne, jak jego tytuł. Został on wymyślony na samym końcu z braku pomysłu. No, ale dobra, koniec tej gadki, zapraszam do czytania :) :
PS: Jeżeli się spodobało, to mogę wrzucić następne, a jeżeli nie, to pozwalam temat zamknąć i wyrzucić.

„Straszydło”


Opowiem wam historię, która wydarzyła się w Berlinie w 1968 roku. W opuszczonym domu, w którym niegdyś straszyło, zamieszkała rodzina Whingerfild. Susan była wysoką i szczupłą złotowłosą blondynką o błękitnych oczach, a Trevor zaś był brunetem o oliwkowych oczach. Byli małżeństwem od 5lat. Po 7 latach małżeństwa, czyli w 1970, urodził im się syn imieniem Christopher, którym był również blondynem jak jego matka, lecz oczy miał po ojcu. Uczył się zaskakująco szybko.

W wieku 8 lat, (czyli w 1978roku) zamykał się w pokoju na poddaszu, w którym w XIII wieku zamordowana została dziewczynka przez swojego ojca psychopatę. Chris nie wychodził w ogóle ze swego pokoju, nic nie jadł i wcale nie chodził do szkoły, co niepokoiło Susan. Pewnego dnia Pani Whingerfild weszła do pokoju syna. Było tak ciemno i duszno, że ledwo widziała, jak i zarówno oddychała. Po omacku zaczęła szukać kontaktu, by zapalić światło, lecz go nie znalazła. Idąc w kierunku, gdzie powinno być okno natrafiła na coś obślizgłego. I powiedziała:

- Chris, to ty, synku?

Lecz odpowiedziało jej echo. Szła dalej, aż w końcu potknęła cię o coś i upadła. Próbowała wstać, lecz jakby jakaś „magiczna” siła nie dawała jej wstać. Zaczęła nawoływać męża, lecz jej głos nie przechodził przez ściany tego pomieszczenia. Powoli przestawała oddychać i umarła. Trevor po powrocie do domu, nie zastał żony ani w sypialni, ani w salonie, ani w kuchni. Zaczął jej szukać po całym domu. Był w każdym pomieszczeniu, jedynie nie zajrzał do pokoju swego syna - Chrisa. Poszedł na poddasze, do pokoju swojego potomka, a kiedy otworzył drzwi, zobaczył, że jego żona leży nieprzytomna na podłodze, więc podszedł do niej i próbował ją ocucić. Kiedy wszedł w głąb pokoju, usłyszał jak drzwi się za nim zatrzaskują, lecz gdy się odwrócił, były już zamknięte. Czym prędzej podszedł do nich i ciągnął za klamkę, lecz drzwi nie ustępowały. Zmęczony już, podszedł do żony, by jej pomóc, lecz gdy przyłożył swojego ucho do jej piersi, nie było słychać bicia serca. Zrozpaczony, dalej mordował się z drzwiami, lecz na nic się zdawały jego dobre chęci. Puścił klamkę. W ułamku sekundy zorientował się, że brakuje mu powietrza, tlenu. Znów podszedł do żony i nadal próbował jej pomóc, lecz po 5 minutach udusił się z braku tlenu. Dwa dni po tym wydarzeniu jakaś osoba, (można by powiedzieć, że miała ze 20 lat) postawiła przed domem tabliczkę z napisem „Na Sprzedaż”.

Minęło już 7 miesięcy od śmierci Susan i Trevora Whingerfildów w pokoju ich syna Chrisa. Tabliczka nadal stała przez tym upiornym domem, w którym mieszkali, aż w końcu zainteresowała się nim rodzina Jingerów, która pochodziła z Miami. Jane była blondynką, o błękitnych oczach, a Max brunetem o zielonych oczach. Byli małżeństwem od 3lat. Małżonkowie Ci posiadali syna, który o dziwo, miał na imię również Christopher jak potomek Susan i Trevora. Chłopiec ten, również był blondynem o zielonych oczach. Miał 8 lat. Był on niezwykły, ponieważ od urodzenia nigdy nie płakał i nie odczuwał bólu. Uczył się szybko, był inteligentny i posiadał on talent artystyczny – pisał wiersze. Ciągle zamykał się w pokoju, w którym ponad pół roku temu zamordowano Susan i Trevora. Jane i Max słyszeli o tragedii, która wydarzyła się w tym domu 7 miesięcy wcześniej, ale myśleli, że ta historia się już nie powtórzy. Lecz się mylili. Półtora miesiąca później od przeprowadzki do nowego domu, Chris wybiegł z pokoju jak oparzony i powiedział, że coś obślizgłego przemieszcza się po jego pokoju, w każdą noc od dnia przeprowadzki. Max wraz ze swym synem poszedł „przebadać” Jego pokój.

Pomieszczenie te, miało wysoko umieszczony sufit. Ściany, jak i sufit były w odcieniu krwistej czerwieni, na podłodze znajdował się dywan w tej samej barwie. Łóżko stało w lewym skrzydle, a naprzeciwko niego była ogromna, stara szafa. Liczyła ona chyba już co najmniej dwa wieki, lecz się nie rozsypywała. Ciągle była zdatna do użytku. Pan Jinger złapał za uchwyty szafy i trochę wahał się ją otworzyć, lecz jej drzwi same się otworzyły. Nic podejrzanego w niej nie było, nawet żadnego „potwora”. Znajdowały się w niej jedynie ubrania dziecięce i buty Chrisa, lecz gdy spojrzał w górę szafy, zobaczył że jakaś szarawa maź przyczepiła się. Z obrzydzeniem próbował to odkleić, lecz nie dawało za wygraną. Chris powiedział, że to „coś” zawsze chowa się pod łóżko. Max lekko się zaniepokoił, ale po krótkim namyśle położył się na podłodze i spoglądał pod łóżko. Nic tam wartego uwagi nie było, jedynie jakieś kartony z przeprowadzki, w którym były jeszcze nie rozpakowane rzeczy Chrisa. Max powiedział do Chrisa:

- Chris, jeżeli znów coś usłyszysz, to przyjdź do nas spać.
- Dobrze, tato. – odpowiedział Chris.

Max zmęczony poszedł do salonu. Była godzina 18:00. Nie miał co z sobą począć, więc poszedł na strych w poszukiwaniu jakiś rzeczy. Kiedy przechodził obok pokoju swojego syna, usłyszał jakieś dziwne dźwięki i pomyślał:„Pewnie Chris słucha głośnej muzyki, w końcu to w jego wieku normalne.” I poszedł dalej. Po zrobieniu kilku kroków usłyszał te same dziwne dźwięki, teraz bardziej wyraźnie i usłyszał jakby szlochanie, lecz nie dochodziły z pokoju jego syna, tylko ze strychu. Poszedł szukać drabiny, i przy samym wejściu na strych znalazł ją. Drzwiczki były otwarte. Trochę Go to zdziwiło, ponieważ nikt nie wchodził na strych, nawet jego żona – Jane. Po wejściu na strych, zobaczył, że o pół metra dalej świeci się jakieś światło. Udał się w jego kierunku. Po przebyciu kilku kroków, ujrzał białą zjawę, ducha. Nie wiedział, czy mu się tylko zdawało, czy ma omamy. Podszedł kilka kroków bliżej, tego dziwnego zjawiska, i ujrzał kobietę, bardzo podobną do jego żony. „Przecież moja żona żyje, przed 10 minutami ją widziałem” pomyślał Max. Zobaczył, że ta zjawa miała jakby dziurę w brzuchu, jakby wyżartą przez rekiny. Zaniepokoił się. Już miał uciekać stamtąd, gdy na jego drodze stanęła ta zjawa. Powiedziała:

- Nie wchodź do pokoju, w którym sypia Twój syn, inaczej umrzesz w męczarniach. – i powiedziawszy to, zniknęła. Max, jakby nie dowierzając, szedł w kierunku wyjścia. Próbował ominąć pokój syna, jak radziła „kobieta”. Po ominięciu tego pomieszczenia, udał się prosto do sypialni. Kiedy do niej wszedł, nie ujrzał żony w łóżku, a było już mocno po północy. Zaniepokojony, poszedł do łazienki obok, lecz jej też tam nie było. Udał się do kuchni. Również jej tam nie było. Zniecierpliwiony udał się do sypialni Chrisa.
Ostatnio zmieniony przez Cheryl Mason 2009-01-18, 18:46, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
wawmaster 
Wall Man


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 208
Wysłany: 2009-01-18, 19:26   

Cheryl Mason napisał/a:
Zniecierpliwiony udał się do sypialni Chrisa.


i...... i co? Jakoś brakuje mi jeszcze chociaż jednego zdania kończącego. Bo tak jak jest to jak dla mnie historia jest nieskończona. Zawsze ostatnie zdanie powinno spowodowac, że szczęka opada, bo nie spodziewaliśmy się takiego rozwiązania sytuacji. A pozaty, troszkie mi to opowiadanie pachnie wydarzeniami ze 112 Ocean Avenue w Amityville (chyba każdy wie o co chodzi) Ogólnie gdyby była jakas konkretna puenta na koniec to było by całkiem spoko.
_________________
........:::::::::::Jackson JS30 Warrior:::::::::::::.......

Ostatnio zmieniony przez wawmaster 2009-01-18, 19:31, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Doxepine 
Air Screamer
Panna Alessa Najświętrza



Wiek: 39
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 766
Skąd: Gdybykózka - Tobynóżka
Wysłany: 2009-01-18, 19:32   

Cheryl, powiem tak... To opowiadanie nie wciąga, nie ciekawi, nie ma w nim napięcia, jeżeli czyta się je jako opowiadanie... Przeczytałem to drugi raz, z nastawieniem, że mam do czynienia z reportażem i powiem Ci, że odczucia są zupełnie inne...

Zastanawiałaś się nad dziennikarstwem? To Twoje pierwsze opowiadanie, nie wiem, jaki styl wyrobiłaś w sobie od tego czasu, ale widać w Tobie potencjał na dobrą dziennikarkę prasową... Czytało się to, co napisałaś, jak relację z miejsca zbrodni - na opowiadanie to trochę za mało, ale na rzetelny reporterski przekaz, pozbawiony subiektywizmy... Jak najbardziej!
_________________
My computer says no...

(cough)
 
 
Carmash 
Lying Creature



Wiek: 37
Dołączył: 16 Lis 2007
Posty: 493
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2009-01-18, 20:50   

Cytat:
Cheryl, powiem tak... To opowiadanie nie wciąga, nie ciekawi, nie ma w nim napięcia, jeżeli czyta się je jako opowiadanie... Przeczytałem to drugi raz, z nastawieniem, że mam do czynienia z reportażem i powiem Ci, że odczucia są zupełnie inne...

Zastanawiałaś się nad dziennikarstwem? To Twoje pierwsze opowiadanie, nie wiem, jaki styl wyrobiłaś w sobie od tego czasu, ale widać w Tobie potencjał na dobrą dziennikarkę prasową... Czytało się to, co napisałaś, jak relację z miejsca zbrodni - na opowiadanie to trochę za mało, ale na rzetelny reporterski przekaz, pozbawiony subiektywizmy... Jak najbardziej!


Ona ma dopiero 12 lat, wiec ma prawo pisać w taki sposób. Szczerze, to mogę się zainteresować twoimi pracami droga Cheryl dopiero za kilka lat. Póki co czytaj, czytaj, czytaj, czerp inspirację z różnych dzieł, a w trakcie tego wyrabiaj swój styl. Wątpię, abyś mogła mi coś przekazać w tak młodym wieku, ale osobiście trzymam kciuki ;)
_________________

 
 
 
Doxepine 
Air Screamer
Panna Alessa Najświętrza



Wiek: 39
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 766
Skąd: Gdybykózka - Tobynóżka
Wysłany: 2009-01-18, 20:54   

Carmash napisał/a:
Ona ma dopiero 12 lat

:O Szczerze mówiąc, nie zwróciłem na ten fakt uwagi... Moja wina :)

Carmash napisał/a:
Szczerze, to mogę się zainteresować twoimi pracami droga Cheryl dopiero za kilka lat. Póki co czytaj, czytaj, czytaj, czerp inspirację z różnych dzieł, a w trakcie tego wyrabiaj swój styl.

Mnie się jednak nadal wydaje, że Cheryl ma dziennikarskie zapędy...
_________________
My computer says no...

(cough)
 
 
Cheryl Mason 
Cockroach


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Lut 2008
Posty: 58
Skąd: Pułtusk
Wysłany: 2009-01-18, 23:14   

wawmaster napisał/a:
i...... i co? Jakoś brakuje mi jeszcze chociaż jednego zdania kończącego. Bo tak jak jest to jak dla mnie historia jest nieskończona.

Bo to opowiadanie już nigdy nie zostanie skończone. Przykro mi.

wawmaster napisał/a:
pachnie wydarzeniami ze 112 Ocean Avenue w Amityville

A co to jest? xD

Doxepine napisał/a:
ale widać w Tobie potencjał na dobrą dziennikarkę prasową

D-dzi-dziennikarka? No gdzież by znowu! Nigdy nie myślałam, by nią zostać i raczej nie zostanę.

Pozostałe moje prace są lepsze od tego. Stawiam bardziej na opisy, niż dialogi. :)
 
 
 
Mi 
Insane Cancer
Reservoir Dog



Wiek: 38
Dołączyła: 16 Lis 2007
Posty: 1269
Skąd: Saitama
Wysłany: 2009-01-19, 01:06   

Cheryl, ja tam uważam, że jak na 12 lat radzisz sobie dobrze ^_^ .
Twoja historyjka była całkiem interesująca, tylko jak napisał Doxi, nie było w tym budowania napięcia, bez emocji (np. facet po prostu "wziął i się udusił"; pisałaś o tym trochę, jakbyś opisywała kawałek drewna)... no i oczywiście błędy stylistyczne, bo trochę ich jest, trochę również fabularnych (małżeństwo od 3 lat z 8-letnim synkiem... tak, wiem, mógł urodzić się przed ślubem, ale w latach, o których było to raczej niedopuszczalne)... ale jak już wspomniałam, masz swoje 12 lat i jak na ten wiek należą Ci się gratulacje za kawałek ładnej roboty.
Fajnie, że masz pasję do pisania. Ode mnie tylko; czytaj jak najwięcej, a szybko pozbędziesz się większych błędów stylistycznych. I rozwijaj ją; pisz, pisz, pisz. Tylko praktyka czyni mistrza.
Powodzenia ;].
_________________
このようには偶然などないのかもしれない。 全てが必然である可能ように。
Ostatnio zmieniony przez Mi 2009-01-19, 01:09, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
wawmaster 
Wall Man


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 208
Wysłany: 2009-01-19, 09:10   

Cheryl Mason napisał/a:
wawmaster napisał/a:
pachnie wydarzeniami ze 112 Ocean Avenue w Amityville

A co to jest? xD


Nie wyjaśniałem , bo myślałem, że będziesz wiedziała o co chodzi, ale nie spojrzałem na Twój wiek :P Pozwolę sobie skopiować informacje z WP. A więc, po kolei:

"13 listopada 1974 roku policja w hrabstwie Suffolk otrzymuje zawiadomienie o popełnieniu zbrodni. Policjanci natychmiast udają się pod wskazany adres: 112 Ocean Avenue na Long Island. Tam odkrywają przerażającą zbrodnię. Zbrodnię, która wstrząsnęła Ameryką. Sześciu członków rodziny zostaje zastrzelonych w ich własnym domu.

Kilka dni po tym wydarzeniu, do zbrodni przyznaje się Ronald De Feo Jr. Zeznaje, że zamordował swoich rodziców i czwórkę rodzeństwa. Jako motyw tej przerażającej zbrodni podaje „głosy”, które słyszał w domu.

W czasie procesu wnosił o uznanie go za niepoczytalnego, ale skład sędziowski, wskazując na motyw w postaci lukratywnych polis ubezpieczeniowych członków rodziny, skazał go na 150 lat więzienia.

Rok później, tuż przed Bożym Narodzeniem 1975, George i Kathy Lutzowie, wraz z dziećmi wprowadzają się do domu w Amityville. Myśleli, że wreszcie znaleźli wymarzone miejsce do życia. Jednak już wkrótce w domu ich marzeń zaczęły dziać się niewytłumaczalne i przerażające zdarzenia.

Lutzowie potem opowiadali o dziwnych odgłosach słyszanych w domu, o drzwiach i oknach, które samoczynnie otwierały się i zamykały, nawet kilka razy pod rząd, jak gdyby poruszane niewidzialnymi dłońmi. Po nieudanym egzorcyzmie, straszne wydarzenia jeszcze przybrały na sile. Pojawiły się zarysy tajemniczych postaci, zielony szlam, jeszcze głośniejsze i bardziej niepokojące dźwięki, latające przedmioty. Co więcej charaktery członków rodziny, zaczęły się zmieniać na gorsze... Po 28 dniach koszmaru Lutzowie w pośpiechu porzucili dom. Ledwo uszli z życiem." Tyle wystarczy. A więc w Twoim opowiadaniu jest podobny motyw, a mianowicie : Jest sobie dom, w którym cośtam się kiedyś stało. Wystawiają dom na sprzedarz. Jakaś rodzina kupuje ten dom. Są bardzo zadowoleni. Wiedzą co tu sie stało, ale uważają, że nic takiego nie może mieć znowu miejsca. Potem się jednak okazuje, ze się bardzo mylili. To tak w skrócie. A przy okazji. Jeśli interesuje Cie ten temat to polecam film "Amityville Horror" z 2005 roku :)
_________________
........:::::::::::Jackson JS30 Warrior:::::::::::::.......

 
 
Cheryl Mason 
Cockroach


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Lut 2008
Posty: 58
Skąd: Pułtusk
Wysłany: 2009-01-19, 10:18   

Miho napisał/a:
bez emocji (np. facet po prostu "wziął i się udusił"; pisałaś o tym trochę, jakbyś opisywała kawałek drewna)

Zapomniałam napisać na początku, że ta praca ma półtora roku (miałam wtedy 10lat), więc mogłam popełnić takie błędy :) A teraz już piszę o wiele lepiej, próbuję lepiej opisywać emocję bohaterów.

Miho napisał/a:
czytaj jak najwięcej

A czytać to i ja dużo czytam, w bibliotece mam nawet już drugą kartę. :D

wawmaster napisał/a:
A więc w Twoim opowiadaniu jest podobny motyw

Kurczę, jak teraz na to patrzę, to to jednak prawda. :shock:
Ostatnio zmieniony przez Cheryl Mason 2009-01-19, 10:19, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Plazior 
Closer



Dołączył: 28 Gru 2007
Posty: 990
Wysłany: 2009-01-19, 16:12   

Cheryl Mason napisał/a:
(miałam wtedy 10lat)


:lol: Ja w twoim wieku to... Szkoda gadać. Miho i Car napisali to co miałem zamiar napisać. Ale faktycznie dziennikarka była by z ciebie niezła ;)

Cheryl Mason napisał/a:
A czytać to i ja dużo czytam, w bibliotece mam nawet już drugą kartę. :D


Jak to miło wiedzieć, że młodzież nie jest jeszcze doszczętnie zepsuta :D

Mam nadzieję, że postniesz coś świeżego :)
_________________
"To, że jestem online na forum nie znaczy, że siedze przed kompem. Pomyśl o tym zanim coś takiego napiszesz ;) " - Józef Piłsudski, Biblia 14:23
 
 
Światłocień 
Lurker



Wiek: 31
Dołączył: 04 Gru 2007
Posty: 334
Skąd: Łuć
Wysłany: 2009-01-19, 20:29   

Cheryl Mason napisał/a:
A teraz już piszę o wiele lepiej, próbuję lepiej opisywać emocję bohaterów.


Dawaj coś świeżego!!! :razz:
_________________
Jeden z najśmiejszniejszych dzieciaków neo na tym forum napisał/a:

i na podłodze była krew. a pod krwiom leżał list. otworzyłem go a z niego wylała sie krew...
 
 
wawmaster 
Wall Man


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 208
Wysłany: 2009-01-19, 20:30   

Cheryl Mason napisał/a:
A teraz już piszę o wiele lepiej


to wstaw jakieś swoje opowiadania :) Z chęcią przeczytam :razz:
_________________
........:::::::::::Jackson JS30 Warrior:::::::::::::.......

 
 
Cheryl Mason 
Cockroach


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Lut 2008
Posty: 58
Skąd: Pułtusk
Wysłany: 2009-01-20, 10:30   

Skoro tak bardzo chcecie, bym dała coś świeższego, to proszę bardzo. :)
Tym razem daję wam Death Note'owy Fanfick (tak, wiem to już lekka przesada :D ), a został on napisany w minione wakacje. :)
Wszystkie wydarzenia opisuje główna bohaterka, więc narrator jest w 1.os.
No dobrza, koniec gadania, zapraszam do lektury :) :


Rozdział I : Znalezisko


Ciekawe, co się dzisiaj wydarzy? – powiedziałam, po czym wyłączyłam budzik. Była godzina 7:00. Przeciągnęłam się w moim łóżku i głośno ziewnęłam. Rozejrzałam się po swoim beżowym pokoju. Na podłodze leżał puchaty biały dywan, a na nim sterta książek. Po prawej stronie łóżka, stało moje wysłużone biurko, które miałam od 6 roku życia. Na przeciwległej stronie pokoju, na półeczce, stał mały telewizor. Po lewej od niego stała szafa pod kolor ściany i drzwi prowadzące na korytarz.

Po oględzinach mojego pokoju, zdecydowałam się wstać. Sprawdziłam, czy nie dostałam żadnego SMS’a. Pusto. Nikt nie dzwonił. Podeszłam do szafy, wyjęłam przetarte jeansy i biały T-Shirt. Udałam się w stronę łazienki, umyłam się i ubrałam. Zeszłam na dół do kuchni. Nikogo nie było w domu. Mama nawet nie zrobiła mi śniadania. Spojrzałam na zegarek i o dziwo była już 7:30. Wzięłam plecak i klucze od domu, i wybiegłam z niego, wcześniej go zamykając. Biegłam w stronę szkoły. Byłam już w połowie drogi, gdy zauważyłam ciemny przedmiot w trawie. Przykuwał moją uwagę. Czułam się tak, jakby czas stanął w miejscu. Podeszłam ku owemu czarnemu przedmiotowi. Stanęłam nad nim i ujrzałam czarny notatnik z wygrawerowanym „Death Note” na okładce. Chłonęłam ten notatnik wzrokiem. Po chwili, nawet nie wiedząc, co robie, podniosłam go i schowałam do plecaka. Po wykonaniu tejże czynności, rozejrzałam się nerwowo. Gdy nikogo, ani niczego podejrzanego nie ujrzałam, spojrzałam na zegarek. Wskazywał 7:50. Za dziesięć minut miały rozpocząć się lekcje. Ogarnęła mnie panika i ile sił w płucach zaczęłam biec w kierunku szkoły. Gdy pojawiłam się w końcu przed gmachem, rozległ się dźwięk dzwonka na lekcje. Na nieszczęście moja pierwsza lekcja odbywała się na najwyższym piętrze. I żeby tego było dość, ten nauczyciel nigdy się nie spóźniał. Wiedząc już, że dostanę minusa i wpis do dzienniczka, nie spieszyłam się już zbytnio. Lecz gdy dotarłam pod salę, ujrzałam całą swoja klasę na korytarzu. Były tu również ludzie z pogotowia i byli nad czymś pochyleni. Zapytałam się swojej najlepszej przyjaciółki – Sharon, co się stało.

- O-ona… ona upadła… m-myśleliśmy, że się t-tylko o coś p-potknęła…, ale… ona nie oddychała… i s-się n-nie por-ruszała… - powiedziała, po czym zaniosła się głośnym szlochem. Nie mogłam uwierzyć, by 20-letnia kobieta dostała ataku serca… W tej chwili wszystko było dla mnie odległe. Słyszałam jedynie bicie swojego serca. Po chwili uświadomiłam sobie, że w TV ostatnio wspominano o licznych atakach serca i o niejakim Kirze. Tak, to musiała być jego robota. Ale zaczekajcie chwilę, przecież on skazywał na śmierć tylko osoby mające coś na sumieniu. A ta młoda kobieta nikogo nie zabiła. A może jednak? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Po kilku sekundach usiadłam na tej zimnej podłodze i – zaczęłam płakać. Osoby wokół mnie również płakały. Odwróciłam głowę w lewą stronę i zobaczyłam dyrektorkę biegnącą w naszym kierunku. Wyjaśniła nam, że mamy wolne do końca tygodnia, z powodu tego „wypadku”. Kilka osób krzyknęło z radości na tę wiadomość. Wszyscy kierowali się ku wyjściu. Lecz tylko ja i Sharon zostałyśmy. Wstałam z podłogi i nie wiedziałam, co robić.

Spojrzałam, więc na nią i zobaczyłam, że ona drży, była w szoku. Nie chciałam jej tu samej zostawić. Podeszłam do niej i zaproponowałam Sharon, że ją odprowadzę. Na szczęście zgodziła się. Wzięłam nasze plecaki, które niewiadomo, dlaczego, leżały na podłodze. Powoli udałyśmy się ku wyjściu. Całą drogę przeszłyśmy w milczeniu, aż do domu mojej najlepszej przyjaciółki, gdzie się pożegnałyśmy. Stałam jeszcze chwilę przed jej domem, by się upewnić, że weszła. Westchnęłam głośno i skierowałam się w kierunku mojego domu.



Rozdział II : Dziwna znajomość


Po drodze rozmyślałam o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nagle przypomniałam sobie o tym notatniku. Stanęłam, zdjęłam plecak i delikatnie wyjęłam ów notatnik. Przewertowałam go i zobaczyłam, że jest pusty. Na wewnętrznej stronie okładki było napisane „How To Use” i kilka zasad. Na chwilę go zamknęłam, by założyć plecak. Gdy to zrobiłam otworzyłam notatnik.

- Witaj, Amiko. – wypowiedział te słowa głęboki, chropowaty głos.

Odwróciłam się… I ujrzałam boga śmierci – shinigami. Trochę się go przestraszyłam, ale strach szybko minął, ustępując rozbawieniu, bo śmiesznie wyglądał. Posiadał wielkie, czarne skrzydła, a jego ciało było w odcieniu beżu. Na głowie miał również beżową kitkę. Zaśmiałam się bardzo głośno. Nie mogłam się powstrzymać.

- Z czego się śmiejesz? – zapytał. Widać, że był wkurzony moją reakcją. Przeprosiłam go, za moje zachowanie i zapytałam jak się nazywa.
- Jak ja się nazywam? No, więc zwiem się Tansh. A nie dziwi Ciebie fakt, skąd znam Twoje imię? – po wypowiedzeniu tych słów przekręcił głowę o 45º w prawo. Teraz wyglądał jeszcze bardziej zabawnie, ale stłumiłam chichot, by znów go nie urazić. Tak, zdziwił mnie lekko ten fakt. Powiedziałam mu, że rozmowę możemy dokończyć u mnie w domu. Pokiwał głową i udaliśmy się do mnie.

Bez żadnych już niespodzianek dotarliśmy do mnie. Wyjęłam klucze z kieszeni i otworzyłam drzwi. Nikogo nadal nie było w domu. Udaliśmy się na górę do mojego pokoju. Położyłam plecak obok biurka. Zapytałam się, czy lubi jabłka.

- Jabłka? Hm… tych ludzkich to ja jeszcze nigdy nie próbowałem. – odrzekł, po czym głęboko się zamyślił. Pobiegłam szybko na chwilę na dół, po miskę z jabłkami i wróciłam do pokoju. Rzuciłam mu jedno z nich. Złapał je zręcznie i wsadził cale do ust. Żuł bardzo powoli, a po chwili złapał się za brzuch, by je głaskać. Najwyraźniej bardzo mu smakowało. Gdy już skończył, zapytałam się go, czy są tu jeszcze inni shinigami.

- Inni? Chyba dwóch oprócz mnie. Jeden z nich to Ryuk. To on pierwszy zszedł, siedzi tu już zapewne długo. Drugi był kumplem Jealous’a, który oddał życie za pewną śmiertelniczkę, ale imienia tego shinigami niestety nie pamiętam.
W tym momencie zapadła chwila ciszy, przerywana oddechami Amiki.
-Co to jest za notes?- zapytałam w końcu. Shinigami wpadł w wielki śmiech
-Nie wiesz? To „Notes Śmierci”. Dzięki niemu można zabić osobę, jeśli wpisze się jej nazwisko do notesu. Wystarczy znać jeszcze wygląd osoby, która ma zginąć.

Moje ciało zdrętwiało. Poczułam szybkie bicie serca i coś, co mówiło wewnątrz mnie, żeby go „wypróbować”, ale coś, co było jeszcze głębiej zaprzeczało temu. Wybrałam tę drugą opcję. I schowałam notatnik do szuflady biurka pod małą stertę książek. Spojrzałam na zegarek. Była już godzina 15. Ech… jak ten czas szybko leci. Wyjęłam książki z plecaka i położyłam na biurku. Nie miałam co robić, więc położyłam się na łóżku i włączyłam telewizor. Akurat nadawali wiadomości. Ogłosili następne zgony, które najprawdopodobniej spowodował Kira. Tym razem zginęły 24 osoby. Wyłączyłam telewizor. Przypomniałam sobie tą małą „wojnę” pomiędzy L’em, a Kirą. Spróbowałam się zdrzemnąć, lecz denerwował mnie Tansh, gdyż latał wokół mojego łóżka i ciągle się na mnie gapił. Nagle usłyszałam przekręcanie klucza w zamku na dole. Zapewne mama albo siostra wróciła.

- Amiko! Pomożesz mi w lekcjach? – ktoś krzyknął z dołu. To na pewno moja siostra. Wstałam i poszłam na dół. Moja siostra, imieniem Namita, była długowłosą brunetką o 3 lata młodszą ode mnie. Uwielbiała kolor niebieski, tudzież miała bluzkę w tymże odcieniu. Była niewiele niższa ode mnie.
- To jak, pomożesz mi?
- Tak, chodź. – odpowiedziałam i poszłyśmy do mojego pokoju. Zapomniałam zupełnie o shinigamim. Myślałam, że moja mała tajemnica się wyda. Lecz siostra, jak gdyby nigdy nic zajęła miejsce przy biurku i wyjęła swoje książki. Popatrzyłam na Tansh, a on zachichotał. Znowu przeniosłam wzrok na Namitę. Czyżby ona go nie widziała?
- Amiko, nic ci nie jest? – zapytała mnie. Wyszłam z otępienia i zaprzeczyłam. Podeszłam do niej i pomogłam jej odrobić lekcje. Po czterech godzinach wyszła. Przez pierwsze dwie godziny użerałyśmy się z jej pracą domową, a przez pozostałe dwie rozmawiałyśmy. Opowiedziałam jej o śmierci nauczycielki. Była zszokowana tym faktem. Chwilkę potem wyszła. Gdy byłam już pewna, że jest w swoim pokoju zapytałam się Tansha, czemu zachichotał i czy jest możliwe, że ja go widzę, a ktoś inny nie.
- Tak, Amiko. Ty w tej chwili możesz mnie widzieć i słyszeć, a ktoś inny nie. To za sprawą dotknięcia notatnika. Poza tym jest to napisane w instrukcji.
Wyjęłam powoli notatnik z szuflady i przeczytałam zasady. Po chwili wrócił na swoje miejsce. Zdecydowałam się nigdy go nie używać… a jeżeli już miałabym go użyć, to tylko w razie niebezpieczeństwa…
- Amiko, zagramy w coś? Strasznie mi się nudzi… a jak nie to dałabyś mi, chociaż jabłko? – głos shinigamiego wyrwał mnie z zamyślenia. Rzuciłam mu jabłko i wzięłam się za poszukiwanie jakiejś gry. Pierwsze, co mi wpadło w ręce, to były warcaby. Położyłam pudełko na łóżku i wyjęłam planszę. Shinigami pomógł mi umieścić pionki. Siedzieliśmy tak i graliśmy dopóki powieki nie zaczęły mi opadać. Wtedy położyłam grę byle jak na podłodze. Wstałam i poszłam po piżamę. Szybko się przebrałam, a ubranie niechlujnie powiesiłam na krześle i rzuciłam się na łóżko. Już powoli zasypiałam, ale usłyszałam szczęk zamka na parterze. Moi rodzice już wrócili.

Rozdział III – Spotkanie


Biegłam jak najszybciej, by zdążyć na otwarcie kawiarni, w której pracowałam. Czasem jako kelnerka, a czasem jako sprzedawczyni. Biegnąc mijałam przystanki autobusowe i licznych przechodniów. Przy jednym z nich był tłok i o mały włos nie przewróciłam pewnego chłopaka. Był to czarnowłosy chłopak średniego wzrostu o jasnej cerze. Jego czarne oczy nie miały żadnego wyrazu, ani nie połyskiwały. Wydawały się martwe. Biała, wypłowiała bluzka, jak i niebieskie dżinsy wisiały na nim. Były albo za duże, albo był strasznie chudy. Nie czuł się zbyt dobrze w butach. Miał strasznie potargane włosy.

Przeprosiłam go i pobiegłam w kierunku kawiarni, która była już niedaleko. Wpadłam do niej o mało się nie zabijając. Skierowałam się ku ladzie i przeprosiłam pana Skywers’a za małe spóźnienie. Poszłam na zaplecze, by się przebrać. Znów kompletnie zapomniałam o bogu śmierci, i gdy miałam już się odwrócić, Tansh przeszedł przez ścianę. W tym momencie prawie serce mi wyskoczyło.

- Tansh! Czy musisz to robić? – krzyknęłam w jego kierunku, ale nie aż tak głośno, by pan Skywers mnie nie usłyszał. Byłam wściekła na shinigamiego, a on tylko zachichotał. Popatrzyłam na niego pytająco. Gdy nic nie powiedział, wzięłam tacę i wyszłam. Rozejrzałam się i znów zobaczyłam tego chłopaka. Siedział w kącie z podkurczonymi nogami, aż do brody. Patrzył na mnie. Jego czarne oczy, tak jak poprzednio, nie wyrażały żadnych emocji. Podeszłam do niego i zapytałam się, co chce zamówić. Poprosił o kawę, nie był zdecydowany na rodzaj. Odwróciłam się i poszłam do ekspresu po kawę i wróciłam do niego z zamówionym napojem. Gdy już ją dostał, wrzucił 6 kostek cukru. Moim zdaniem trochę za dużo.

- Według Ciebie, to, co robi Kira jest słuszne? – zapytał mnie wrzucając 6 już z kolei kostkę. Osłupiałam na to pytanie. Czemu ten koleś mnie o to pyta? Podniósł głowę i zaczął przyglądać mi się uważnie. Czekał na moją odpowiedź.
- Jeżeli chce pan wiedzieć, to go nie popieram i chciałabym, żeby go ktoś lub coś zabiło. Chciałabym pomóc L’owi w jakiś sposób. Przepraszam, ale muszę wracać do pracy. – wzięłam tacę i poszłam za ladę, po czym wytarłam ją ręcznikiem. Gdy lekko podniosłam głowę, zobaczyłam, że on ciągle się na mnie gapi. Czy mi się tylko wydawało, czy jego oczy zmieniły wyraz? Przez chwilę patrzyliśmy tak na siebie, dopóki nie zadzwonił jego telefon. Wyjął go z kieszeni i trzymał trzema palcami w znacznej odległości od twarzy. Śmiesznie to według mnie wyglądało. Przestał się już na mnie gapić i wrócił do picia kawy, a ja do swoich obowiązków. Po chwili rozejrzałam się, i zobaczyłam już wielu klientów czekających, aż ktoś do nich podejdzie. I tak o to minął mi dzień. Obsłużyłam każdego klienta. Gdy odwracałam głowę w kierunku tam tego kąta, to on ciągle tam siedział. Około godziny 15 ten tajemniczy facet sobie poszedł. Wzięłam filiżankę, z której pił i ją umyłam. Nadal było wielu klientów. Dopiero gdzieś tak około 19 wszyscy się rozeszli, a ja jeszcze chwilkę zostałam i wymyłam filiżanki. Później przebrałam się i poszłam do domu.

Rozdział IV – Dziwne szczęście


Reszta dni minęła mi bardzo szybko. Do piątku pracowałam w „True Country”. Ten nieznajomy przesiadywał tam w godzinach od 8.00 do 15.00. Punktualnie przychodził i opuszczał lokal. Można by przypuszczać, ze na coś lub kogoś czeka. Poza tym było normalnie. Weekend minął mi równie szybko. Siedziałam przez całą sobotę i niedzielę w domu. Przez cały ten czas, Tansh dziwnie się zachowywał. Przesiadywał skulony w kącie mojego pokoju. Nie miał ochoty nawet na jedno małe jabłko.

- Amiko, wstawaj! Przecież dzisiaj masz zakończenie roku szkolnego! – pewne wołanie z dołu obudziło mnie. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam w stronę szafy w poszukiwaniu stroju galowego. Wyrzucałam wszystkie ciuchy po kolei. W końcu wyciągnęłam go, zarzuciłam za ramię i udałam się w kierunku łazienki.

- Cholera… - wyszeptałam tak cicho, bym tylko ja mogła to usłyszeć. – jak mogłam zapomnieć?

Pokrótce wyszłam z łazienki świeża i ubrana na galowo. Shinigami nadal siedział w kącie nic nie mówiąc, choć po jego oczach można było wywnioskować, iż czuje się trochę lepiej. Był nieobecny. Patrzył się tępo w przestrzeń za mną. Chwilę stałam w bezruchu, dopóki nie usłyszałam nawołującego głosu mojej siostry z holu. Wyszłam ze swojej sypialni i stanęłam na szczycie schodów. Ujrzałam swoją siostrę w biało-czarnej sukience. Czekała na mnie w drzwiach frontowych. Podbiegłam d niej i zagłębione w rozmowie udałyśmy się do szkoły. Po drodze spotkałyśmy kilku znajomych, m.in. Raita Yagamiego, szkolnego kujona. Przeszedł obok nas obojętnie. Gdy przechodził, usłyszałam cichy chichot obok siebie i po chwili zdałam sobie sprawę, iż Tansh przez całą tę drogę leciał za nami. Ten śmiech. Jak ja go nienawidzę. Pan „Wszystko Wiedzący” szedł przed nami w milczeniu. Gdy wkładał ręce do kieszeni, jakaś kartka mu z niej wypadła. Podniosłam ją i … ujrzałam latającą postać obok Raita. Był łudząco podobny do „mojego” shinigamiego, choć ten był w różnych odcieniach niebieskiego i czerni. Szeptał coś zawzięcie do ucha brunetowi. Boże… następny shinigami. Gdy ujrzałam shinigamiego, to mój oddech się zatrzymał jak i zapewne czas. Byłam… hm… coś więcej niż zszokowana, ale nie chciałam tego okazać. Wyprostowałam się i przeniosłam wzrok na Raita. Uśmiechnęłam się jak gdyby nigdy nic.

- Raito, coś upuściłeś… - zwróciłam się do chłopaka z kartką w ręku. Odwrócił się po usłyszeniu swojego imienia. Popatrzył na mnie, a później skierował wzrok na kartkę. Jego źrenice troszkę się powiększyły. Znów na mnie spojrzał, po czym wziął ode mnie ów przedmiot.
- E… Dzięki, że podniosłaś… - podziękował i odwrócił się. Wróciłam do Namity i dalej ciągnęłyśmy przerwaną rozmowę. Tansh leciał teraz obok mojej siostry, a drugi shinigami coś zawzięcie i bardzo cicho szeptał brunetowi do ucha. Po kilku minutach dotarliśmy do szkoły. Na miejscu był wszechobecny gwar. Gdy dyrektorka stanęła na podwyższeniu, wszyscy zamilkli i poprosiła o minutę ciszy, by uczcić śmierć nauczycielki. Chwilę potem brunet wygłosił swoje przemówienie, jak co roku i rozdali nam dyplomy. Nie poszło mi zbyt dobrze. Namicie poszło trochę gorzej ode mnie, lecz i tak byłyśmy zadowolone z wyników. Uścisnęłyśmy się i pogadałyśmy jeszcze ze znajomymi. Później poszłyśmy do domu.
 
 
 
Sullivan 
Cockroach



Wiek: 32
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 44
Skąd: Poland
Wysłany: 2009-03-01, 14:38   

mnie się podobają twoje prace są całkiem niezłe. Pozdrowionka :grin2:
_________________
Ranek przychodzi zawsze jest banalny jednakże prawdziwy
 
 
 
Cheryl Mason 
Cockroach


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Lut 2008
Posty: 58
Skąd: Pułtusk
Wysłany: 2009-03-29, 18:28   

Dzisiaj jest mała dostawa moich opowiadanek :-]

Na pierwszy ogień idzie kolejny, piąty już z kolei rozdział DNF:

Rozdział V – Wyprawa po jabłka



Następnego dnia dowiedziałam się, że jest następna ofiara. . Podobno najpierw uprowadził autobus z pasażerami, później kłócił się na końcu pojazdu z jakimś ciemnym blondynem (pasażer), a w następnej chwili począł strzelać w tylną szybę, myśląc, że „jest tam jakiś potwór”. Wkrótce potem kazał kierowcy zatrzymać autokar i wyskoczył z niego, wpadając tym samym pod koła samochodu osobowego. Zginął na miejscu. Media cały czas trąbią, że to był tylko wypadek. Ale ja w to nie wierzę. Na pewno to była sprawka Kiry. Jednak w tej chwili ciekawi mnie ten gościu o włosach w odcieniu ciemny blond. A może to był…
- Amiko? – Usłyszałam głos tuż obok mojego prawego ucha. Natychmiastowo wyszłam z zamyślenia. Odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Jak zwykle Tansh. Irytujący i rozśmieszający mnie Shinigami. Eh… ja to mam szczęście…
- Co chcesz?
- Może w coś zagramy? – zaproponował.
- Nie. – odrzekłam.
- A może dałabyś chociaż jabłko?
- Muszę się zastanowić…
Odwróciłam się od niego i znowu wlepiłam wzrok w ekran monitora. W tej chwili miałam wyświetloną Stronę Główną o Kirze. „Kiedy ja to niby włączyłam?” – pomyślałam. Odruchowo zamknęłam kartę, przeglądarkę i wyłączyłam komputer. Zaczęło mi się śmiertelnie nudzić. „A podobno inteligentne osoby się nie nudzą…” – rzekłam do siebie cichutko pod nosem. Łakomie spojrzałam na Notatnik, który ostatni raz miałam w rękach kilka tygodni temu. „A może by tak… Nie! Nie zrobię tego! Nie zachowam się jak Kira! Jestem sprzymierzeńczynią L ’a! Nie zrobię tego!” – skarciłam się w myślach. Nagle wpadł mi do głowy genialny, mhroczny pomysł. Ha! Ha! Ha!
- Tansh? – zapytałam słodkim głosikiem Shinigamiego. Spojrzał na mnie zmęczonym i znudzonym wzrokiem. – Mam pomysł. – Tanshowi zaświeciły się oczy. – Może pójdziemy do Centrum Handlowego?
- Tak! – odpowiedział i uśmiechnął się szeroko.

***


Stałam przed Księgarnią Martina Charles ’a z wyciągniętym językiem. Na pewno wyglądałam głupio i śmiesznie. Ale miałam powody by tak stać. Właśnie ukazała się najnowsza książka Stephena Kinga! Aż mi wtedy ślinka pociekła. Dosłownie! Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę. W końcu oderwałam wzrok od tych pięknych, świeżutkich książek z wystawy i rozejrzałam się, by sprawdzić, gdzie jest Tansh. Niestety go nie dostrzegłam, ale za to kogoś innego. Pewnie już się domyślacie kogo. Otóż zauważyłam Raita Yagamiego w towarzystwie jakiejś goth blondynki. Zaraz, zaraz. Jak ona się nazywała? No tak! Przecież to była Misa-Misa! Namita ją uwielbia, ma mnóstwo jej płyt, fotografii i ma nawet podobny strój! Jezu, czasami wstydzę się, że mam taką porąbaną siostrę. No, ale cóż, rodziny się nie wybiera… Dobra, to na czym ja skończyłam? A, już wiem. Otóż szli razem przez Centrum Handlowe, trzymając się za rączki. Gdy to zauważyłam, zaczęło mnie mdlić. Dziewczyna była niezwykle podekscytowana i cały czas gadała coś bezsensownego do chłopaka. Przy tym również cały czas gestykulowała. Ciemny blondyn był już pewnie zmęczony całą tą jej gadką i co kilka sekund potakiwał głową, że słucha i rozumie. Chciało mi się zarazem śmiać i płakać.
- He? – zdziwiona spojrzałam na plecak założony na lewym ramieniu. Moja komórka w tej chwili dzwoniła. Rozejrzałam się najpierw wokoło i dopiero po wykonaniu tej czynności wyjęłam owy przedmiot do komunikacji i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham?
- Amiko? To ty? – Uff… na szczęście to mama. – Kochanie, zapomniałaś wziąć ze sobą drugiego śniadania i…
- Mamo! – Nie dałam jej dokończyć. - Jestem już dorosła! Nie potrzebuję drugiego śniadania, a jak już to przecież mogę sobie coś kupić… .
- Ech, no dobrze, dobrze. To w takim razie Pa!
- Pa! – Mam już jej czasami dość!
Westchnęłam głęboko i odłożyłam telefon z powrotem do plecaka. Znowu rozejrzałam się dookoła siebie. Para „zakochanych” siedziała na ławeczce i rozmawiali o czymś zawzięcie. Tym razem to Raito mówił, a Misa potakiwała głową. „Pewnie jej coś tłumaczy” – pomyślałam sobie. Spojrzałam w lewo i ujrzałam Tansha stojącego, bądź unoszącego się przed owocarnią. Spoglądał łakomie na kosz jabłek, znajdujący się na wystawie. Spojrzałam jeszcze raz w kierunku chłopaka i dziewczyny. „Dziwne – powiedziałam do siebie cichutko. – A gdzie ten wielki, czarny Shinigami?” Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że nie ma owego boga śmierci, którego widziałam wczoraj będącego z Raitem. Jeszcze raz westchnęłam i machnęłam ręką, po czym udałam się do owocarni, by kupić półtora kilograma jabłek.
Graga




***






Ziew! – rzekłem z samego rana i szybko zwlekłem się z łoża. Czym prędzej podszedłem do komputera, i w następnej chwili był już gotowy do użytku. Wstukałem adres strony fanów misiów pluszowych i zalogowałem się na konto „Pluszak_Pony”. Akurat dzisiaj była kolejna rocznica Misia Uszatka. Było mnóstwo nowych postów, tematów, jak i zarówno spamu i off-topu. „Tak to już jest – powiedziałem sam do siebie. – Coraz więcej jest tych neo-kidów.” Odruchowo, jak zwykle, spojrzałem na zegarek.
- Madafaka! – krzyknąłem ile sił w płucach. – Już 14?!
W kilka sekund później nadleciał Król Shinigami i spojrzał na mnie jak na debila. Odpowiedziałem mu tym samym spojrzeniem. Odwrócił się i obrażony odleciał chyba do kuchni, by spożyć pewien owoc, zwany jabłkiem. Na szczęście zapomniałem ich kupić, i po chwili usłyszałem szaleńczy krzyk i walenie czymś twardym w ścianę z głębi mieszkania. Śmiałem się jak diabeł, który urzeczywistnił swój zUy plan. Pokrótce wstałem z fotela, by udać się do toalety na posiedzenie. Uff! Trochę to trwało. Chyba półtorej godziny, ale to i tak krótko jak na mnie. I albo mi się wydaję, albo urodziłem czarne trojaczki. Ale zapewne to tylko moje chore urojenia. Następnie ubrałem się w skórzaną marynarkę, uszytą na zamówienie i seksowne, gdzie nie gdzie przetarte dżinsy. Poszedłem do kuchni. Zjadłem banana Czikitę i owsiankę. Wypiłem 2 litry kawy. Spojrzałem na swój zegarek, który dostałem od jakiegoś biednego, szwajcarskiego biznesmena. „Już 15:30” – szepnąłem do siebie. Wziąłem swoją komórkę firmy Sony Ericsson, model „My Sweet Teddy Bear 3000”, kluczyki do mojego kochanego Garbuska, grzebień do włosów, szczoteczkę do zębów, gumę do żucia, okulary, zapałki, nożyczki, klej, wycinanki, i o mały włos, a zapomniał bym o kluczach do mieszkania! Przez chwilę mocowałem się z drzwiami, by przypomnieć sobie, że są zamknięte na 14 zasuwek i 6 zamków. W końcu, ostrożności nigdy za wiele. Po 10 minutach wyszedłem na korytarz i udałem się do windy. Jak zwykle, sąsiedzi wyglądali ze swoich mieszkań i dziwnie mi się przyglądali. „Zazdroszczą mi tego stroju.” – pomyślałem. Zjechałem windą na parter, puściłem oczko do kolesia pracującego w recepcji i poszedłem do jakiejś zasyfiałej kawiarni. Spojrzałem na szyld. Głosił on nazwę „True Country Cafe”. „Lol. Ten kto wymyślał tę nazwę, nie ma w ogóle pojęcia o sztuce” – rzekłem do siebie, jak zwykle pod nosiskiem. Chciałem już wyważyć drzwi kopniakiem, ale w ostatniej chwili zdeletowałem ten pomysł z głowy i normalnie je otworzyłem. Jakaś dziewczyna roznosiła na tacy kawę i ciasteczka, łysy facet stał przy ladzie i liczył kasę, a reszta klientów siedziała przy tym beznadziejnych, drewnianych stoliczkach i sączyła kawę. W głębi sali dostrzegłem L ’a. Pobiegłem w podskokach do jego stolika. Wyglądał czarująco. Oczywiście L, nie stolik. Spojrzał na mnie jak na kretyna. Zignorowałem to.
- Witaj L! – szepnąłem w jego kierunku.
- Witaj Rikku. – odrzekł znudzonym głosem. Rozejrzał się wokół, a następnie włożył kilka kostek cukru do filiżanki z kawą. Obok niej stał całkiem niezły stosik ciastek.
Siedzieliśmy tak w milczeniu przez dosyć długi czas. Koło mnie przez cały czas latał Xen i jak zwykle marudził. To mnie już zaczynało denerwować.
- Daj mi te jabłko!!!!! – krzyknął mi do ucha Shinigami. Złapałem się za głowę. CZY ON MUSI TAK GŁOŚNO KRZYCZEĆ?!
- Rikku, nic Ci nie jest? – zapytał Ryuuzaki zaciekawionym głosem. Odparłem, że nie i czym prędzej wybiegłem z kawiarni.
Udałem się do apteki po kochany APAP i do owocarni po 3kg jabłek dla wkurzającego mnie już Xena.


Jeżeli wytrzymaliście do tej pory, to macie tu kolejne coś :) :

Jest to opowiadanie utrzymane w klimacie Harry'ego Pottera, tyle, że kilkadziesiąt lat przed jego narodzinami :]

Z Huncwotami od początku

Rozdział I – Peron 9 i 3/4



Na całym peronie 9 i 3/4 kotłowało się od ludzi. Wszędzie unosiła się para czerwonej lokomotywy, która czekała na hogwarckich uczniów, bowiem dzisiaj był 1 września. Rodzice żegnali swoje pociechy i nakazywali by dzieci pisały przynajmniej raz na tydzień. Tylko jedna mała dziewczynka stała na uboczu i przyglądała się temu wszystkiemu smutnymi oczyma. Dzisiaj zaczynała 1 rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Wychowywali ją rodzice mugole, i gdy dostała list tylko ona i jej matka się cieszyły. Ojciec nie wierzył w coś takiego jak magia. W 1 dzień szkoły rodzicielka dziewczyny musiała iść do pracy, więc ojciec odwiózł ją na King Cross. Gdy już mała była na miejscu, jej opiekun szybko odjechał. Nie wiedziała co robić i gdzie iść. Na bilecie było napisane, że pociąg znajduje się na peronie 9 i 3/4. Zmierzyła w kierunku peronów dziewiątego i dziesiątego. Niestety, nie było tam tego umówionego. Zauważyła grupkę ludzi obok 9 i odeszła. Gorączkowo o czymś rozmawiali.
- Przepraszam, gdzie jest peron 9 i 3/4? – zapytała kobiety stojącej najbliżej. Rozmawiała najwyraźniej ze swoim synem i poprawiała mu sweter. Odwróciła się i obejrzała dziewczynę od góry do dołu. Kobieta uśmiechnęła się widząc kufer i klatkę z brunatną sową w środku i rzekła:
- Pierwszy raz do Hogwart? – dziewczyna pokiwała głową – Peron 9 i 3/4 znajduje się za tym filarem – wskazała kolumnę na której z jednej strony była przyczepiona tabliczka z numerem 9. – Musisz ustawić wózek z kufrem i klatką i wbiec tam bądź wejść na niego. Mój syn też jedzie dziś do Hogwartu. – poklepała swojego potomka po ramieniu, a ten się zaczerwienił.
- Bardzo dziękuję za pomoc.
Wzięła swój wózek i ustawiła go tak jak radziła kobieta, po czym wbiegła na filar z zamkniętymi oczyma. Gdy usłyszała gwar i włączony silnik lokomotywy, otworzyła oczy. Zadziwiła ją ilość osób będąca tutaj. Ustała z boku i obserwowała wszystko. Stała tak i łykała oczyma wszystkie nowości, dopóki nie usłyszała gwizdu lokomotywy oznaczającego, że zaraz będzie odjeżdżać. Pobiegła biorąc kufer i klatkę z sową. Na całym korytarzu było mnóstwo uczniów i wszyscy rozmawiali. Wkrótce opustoszał, gdyż powsiadali do przedziałów, które tego dnia były tylko dla nich, więc i ona musiała znaleźć miejsce dla siebie. Przechadzała się po nim szukając wolnego przedziału lub miejsca. Po kilku, a może kilkunastu minutach tego jakże męczącego spaceru zaczęły boleć ją nogi. Na końcu korytarza zapukała do jednego z przedziału.
- Przepraszam, czy jest tutaj choć jedno wolne miejsce? – zapytała. Wewnątrz siedziało czterech chłopców zajętych rozmową. Gdy się odezwała odwrócili do niej głowy. Byli bardzo młodzi, zapewne ten sam rocznik co ona. Uśmiechnęła się w duchu. W przedziale wesoło pohukiwały sowy, a walizki lekko podskakiwały.
- Ależ tak, siadaj! – powiedział czarnowłosy chłopak siedzący obok okna i pokazał miejsce po swojej lewej stronie.
Ustawiła klatkę z sową i kufer na półce i usiadła na wskazanym miejscu. Zapanowała niezręczna cisza, przerywana krótkimi pohukinięciami* sów. Brzmiało to jak rozmowa. Do przedziału wpadła piegowata, rudowłosa dziewczyna.
- Wolne? – zapytała. Wszyscy pokiwali głowami na tak. Usiadła obok okna przy małym blondynie, a jego policzki zapłonęły. I znów nastała cisza...
- No więc… nazywam się Syriusz Black. – przedstawił się chłopak, który wcześniej wskazał miejsce brązowowłosej, tym samym przerywając tę ciszę.
- James Potter, miło mi – rzekł chłopak przy drzwiach o równie czarnych włosach, tylko że strasznie rozczochranych. Uśmiechnął się w kierunku dwóch nowo przybyłych dziewcząt i jeszcze bardziej rozczochrał swoje włosy.
- Remus, Remus Lupin. – powiedział ciemny blondyn siedzący naprzeciwko brązowowłosej dziewczyny przy czym podał dłoń obu dziewczynom.
- A… a ja… Peter… Pettigrew. – wybąkał mały blondasek o którym już wcześniej wspominałam.
- Lily Evans, miło mi was poznać – dodała pospiesznie ruda widząc zaciekawione spojrzenia innych. – A ty? – spytała drugą dziewczynę.
- E… Alexia… Windnight, również mi miło.
Po przedstawieniu się zaczęli rozmawiać o magii i innych trochę mniej od niej ciekawszych rzeczach. Minęła godzina, albo półtorej, autorka niestety nie wie ile dokładnie, dopóki nie usłyszeli pukania do drzwi przedziału i nie weszła staruszka o srebrzystych włosach upiętych w kok i odziana w zwiewną zieloną sukienkę. Przed nią stał wózek z niezliczoną ilością słodyczy.
- Coś z wózka, kochaneczki? – zagadnęła wesoło. Po chwili wstał James, a zaraz po nim Remus i podeszli do drzwi. Potter kupił dyniowe paszteciki i czekoladowe żaby dla wszystkich, a Lupin Fasolki Wszystkich Smaków Berty’ego Botta. Usiedli, uprzednio oczywiście żegnając się z kobietą i zamykając drzwi. James rozdał wszystkim po jednej czekoladowej żabie i dyniowym paszteciku. Alexia biorąc od niego smakołyki, przyjrzała im się uważnie. Remus również poczęstował wszystkich kupionymi fasolkami. Tylko pani Windnight podziękowała i rozsiadła się na siedzeniu.
- Co to jest? – spytała, nadal podejrzliwie przyglądając się słodyczom. Chłopcy spojrzeli na nią jak na wariatkę.
- Nie wiesz? – spytał Peter, który przez całą drogę milczał. Spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową. – To – pokazał granatowe, pięciokątne pudełeczko. – jest czekoladowa żaba. Jak otwierasz, to najlepiej szybko ją złapać, bo zwieje. W środku również jest karta – wyjął ją i pokazał dziewczynie. – Na nich znajdują się podobizny sławnych czarodziei, np. Dumbledore’a, który jest dyrektorem Hogwartu. - Alexia zrobiła duże oczy. Co nieco czytała o nim w Esach i Floresach zanim przybyła na King Cross. Tak sławny czarodziej dyrektorem Hogwartu! – A to są Dyniowe Paszteciki. Już sama nazwa wskazuje co to jest, więc nie muszę Ci tłumaczyć. – skończył i zachichotał. (nie dziwcie się, ze tak szczegółowo jej to opisał. W końcu zna on historię każdego, nawet najmniejszego cukierka – przyp. autorki).


***


Wszyscy uczniowie stali na przystanku przy czerwonej lokomotywie taszcząc swoje kufry i klatki. Uczniowie dalej rozmawiali w najlepsze i śmiali się. Wśród uczniów pojawił się brodaty pół-olbrzym, ubrany w kamizelkę z fretek i skórzane spodnie.
- Pirszoroczni! Proszę tutaj! – krzyczał pół-olbrzym. Wszyscy 11-letni uczniowie ustawili się w parach przed nim i udali się nad jezioro. Czekały na nich sześcioosobowe łódki. Noc była wyjątkowo ciepła. Księżyc krył się za kilkoma chmurami. Żadna gwiazda nie zagościła jeszcze na niebie. Wiał lekki, ciepły wiatr, a liście szeleściły cicho.
- Wsiadajcie. – rozkazał i sam wsiadł do jednej z łódek, która lekko zachwiała się pod jego ciężarem.


Znowu przeczytaliście to coś do końca? Heh, podziwiam was ^^
Zatem macie tu moje kolejne opowiadanie, również utrzymane w klimatach HP, choć 20 lat od wydarzeń w Hogwarcie, gdy uczęszczał tam Harry (miała to być komedia, ale ja się chyba niezbyt do tego nadaję xD) :

Grace & Albus Company, czyli "Gorzej już być nie może".


Rozdział 1


Zdyszana dziewczyna o pięknych brązowych włosach, w których gdzie nie gdzie prześwitywały rude pasemka, biegła przez Wielką Salę pomiędzy stołami Gryffindoru i Ravenclawu. Wszyscy patrzyli się na nią jak na wariatkę, nawet gorzej, jak na umysłowo chorą. Jeden z Gryfonów, z piątej klasy bodajże, o kruczo-czarnych włosach, z piegami na twarzy i okularami mocno nasuniętymi na nos, patrzył na dziewczynę z politowaniem. W końcu usiadła obok owego chłopca i uśmiechnęła się przepraszająco do dyrektorki, siedzącej przy stole ciała pedagogicznego, którą była Minerwa McGonagall. Kobieta spojrzała wymownie w sufit, by po chwili oderwać wzrok od niego.
- Horacy, kontynuuj. – rzekła do starego, grubego i mocno łysiejącego już mężczyzny, ubranego w fioletowy garnitur, stojącego przed stołem ciała pedagogicznego. Uśmiechnął się do niej i dalej czytał listę, by kontynuować uroczystość Ceremonii Przydziału.
Tak było co roku. Zawsze spóźniała się na ową Ceremonię. A to zaspała w przedziale podczas podróży i musiała biec niczym Robert Korzeniowski, by zdążyć; czy też zagadała się z duchami i portretami w zamku i zapomniała o uroczystości. Trudno jest wytrzymać z tą dziewczyną. Zawsze wywinie jakiś numer.
- Musisz to robić za każdym razem, Grace? – ciemnowłosy chłopiec zapytał dziewczynę siedzącą obok niego.
- Niby co, Al? – dziewczyna imieniem Grace, odpowiedziała pytaniem na pytaniem. Chłopak, nazwany Al’em, wypuścił głośno powietrze przez nozdrza. Chytry uśmieszek wpełzł na jej ładną twarzyczkę, niczym wąż na rozżarzony pustynny piasek.

***


- Kocham to miejsce! – powiedział jakby od niechcenia James Syriusz Potter, jeden z dwóch syn Harry’ego i Ginny Potterów. Właśnie zaczął 6 rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Usiadł w fotelu, ustawionym wraz z kanapą przed kominkiem i wciągnął ze świstem powietrze. Uwielbiał ten zapach: zapach dawno spalonego pergaminu, wylanego eliksiru na dywan, odoru zielonkawej mazi z gry „Eksplodujący Dureń”, jak i zarówno spalonych włosów swojego brata Albusa. Jednym słowem, kochał to wszystko. Hm. To były jednak trzy słowa. No, ale nie wnikajmy. James był już drugi rok kapitanem Gryffońskiej drużyny Quidditcha, co trochę zaczynało przeszkadzać mu w nauce. Z resztą każdy męski potomek linii rodu Potterów (pomijając Albusa) był kapitanem.
- Myślisz, że inni nie? – spytała Lily, młodsza siostra Jamesa, jak i zarówno Albusa, tym samym najmłodszy członek rodziny Potterów. Również należała do drużyny; była ścigającą. Szelmowski uśmiech wstąpił na jej buzię. Usiadła na kanapie obok Jamesa. – MY też uwielbiamy to miejsce!
- Mów za siebie. – rzekł Albus. Tylko on jako jedyny członek rodziny nie należał do drużyny. Był „czarną owcą”, jak to zwykł mawiać jego walnięty staruszek. Chłopak wielbił książki, i tylko je. Często twierdził nawet, że żadna dziewczyna nie potrafiła by ich zastąpić. Chyba nie trzeba mówić, że nigdy jej nie miał? Tak sądziłam. Sekundę później usiadł na dywanie przed swoim rodzeństwem i przez chwilę uważnie im się przyglądał. Następnie wyjął z kieszeni jakąś małą, lecz grubą książkę i zaczął ją czytać. – Mam czasem dość tego wszystkiego. – dodał po chwili.
- Marudzisz. Przy okazji, Ali, czy musisz czytać te książki? – James zadał pytanie swojemu wkurzającemu bratu.
- Nie podoba się coś?!
- Tak! Że jesteś taki... taki...
- Wyalienowany? – podpowiedział mu, tym samym zamykając książkę z dużym impetem.
- Właśnie! – wybąkał wkurzony James. Okulary zsunęły się trochę z jego nosa i musiał je poprawić palcem wskazującym. Wszyscy przybyli już Gryfoni przyglądali się tej krótkiej wymianie słów. Kilku świeżo upieczonych pierwszoroczniaków wyszło z Pokoju Wspólnego i udało się do swoich dormitoriów. Lily odprowadziła ich znudzonym wzrokiem.
- Sklątki tylnowybuchowe atakują! – wykrzyczał jakiś jegomość wpadając tym samym do Pokoju Wspólnego. Ubrany był w porozciąganą bluzę i za duże o kilka numer dżinsy, długą z fioletowymi brzegami szatę i rozwiązany żółto-fioletowy krawat. Wymachiwał rękami w bliżej nieokreślonych kierunkach. Jego twarz była usłana piegami, a czerwone włosy pasowały do jego zziajanej twarzy. Bardzo możliwe, że biegł.
- Siemasz Hugo. – Al przywitał swojego kuzyna zmęczonym głosem. Przyjrzał mu się uważnie. Hugo Weasley niestety należał do jego powariowanej rodziny. Był jego kuzynem. Nawet nie jednym.
Głęboko oddychając, rudzielec usiadł obok Jamesa na kanapie i zawzięcie zaczął o czymś z nim dyskutować. Hugo, jak i zarówno jego siostra, należał do Hufflepuffu. Choć nigdy naukowo nie zostało potwierdzone, by posiadał mózg. Często udawał rapera, nawet próbował pisać piosenki, co mu niezbyt się oczywiście udawało. Nad jego łóżkiem wisiały plakaty m.in.: 50Cent’a, Will.I.Am’a, Boba Sinclar’a, Davida Guetty i innych. No, ale później jeszcze coś powiem o jego życiu prywatnym. Zatem, o czym to ja mówiłam? A, Pokój Wspólny. No więc, Hugo często wpadał do Gryffońskiego Pokoju Wspólnego, mimo iż sam nim nie był. Ale za to posiadał uprawnienia prefekta. Wraz z Alice Pyneat pełnił tę zaszczytną funkcję. Chociaż mógł korzystać z łazienki dla prefektów. Podczas prowadzonej dyskusji między Jamesem a Hugonem, Lily czasami wtrącała „Mówiłam Ci już o tym!”, czy też „O! Jak fajnie!”. Potrafi być wkurzająca.
Zmęczony Albus powstał ze swojego miejsca, zaszczycił swoje rodzeństwo wzrokiem i poszedł do dormitorium, by się przespać i sprawdzić, czy wziął najnowsze dzieła Stephena Kinga, Anny Rice i Agathy Christie. Niestety przeszkodziła mu w tym Grace Shepard, którą zdążyliście poznać już na początku tej powieści. Tak, właśnie ta wariatka, która ciągle spóźnia się na Ceremonię Przydziału. Biegła w jego kierunku uszczęśliwiona.
- Al! Czekaj!.. – wydyszała.
- Czego? – zapytał hardo. Dziewczyna stanęła przed nim i schyliła się chwytając się kolan. Wciągała głośno powietrze.
- Nie uwierzysz! McGonagall mianowała mnie nowym prefektem Gryffonów! – krzyknęła radosnym głosikiem, spoglądając tym samym na jego twarz. Niestety nie doszukała się w niej wszelkich emocji.
- Fajnie... przecież Ci mówiłem, że nim zostaniesz. Mogłabyś mnie teraz zostawić w spokoju? – odparł wkurzony. Ta dziewczyna zaczynała już go denerwować. Jak i zarówno otaczający go świat. Zostawił ją tam gdzie stała i poszedł do upragnionego dormitorium, by w końcu odpocząć. Otworzył spokojnie drzwi i rozejrzał się. Wewnątrz panował zaduch i niemożliwy smród. Jego braciszek pewnego dnia wparował tu i zrobił niezłą demolkę podpalając trochę Albusowych rzeczy. Tym razem nie czekała go żadna niespodzianka. Przeszedł ostrożnie przez pokój i usiadł na łóżku pod oknem. Otworzył szafkę nocną i wepchnął tam książkę, którą przed chwilą próbował przed chwilą czytać. Wstał, podszedł do kufra stojącego pod łóżkiem i zaczął wypakowywać swoje ubrania do szafy. Następnie wrócił do łóżka i rzucił się na nie w ubraniu. Usnął natychmiast.


Jeżeli skończyłeś/aś to czytać, to teraz czekam na opinię :)
Ostatnio zmieniony przez Cheryl Mason 2009-03-29, 18:34, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group