Postanowiłem podzielić się z wami początkiem swojego opowiadania, który napisałem jeszcze w 2003. Umieszczałem je kiedyś na pierwszym forum SHCore
Opowiadanie nie ma oficjalnego tytułu. Nie wiem też czy kiedykolwiek je dokończę. Przydałoby się je trochę doszlifować, z perspektywy czasu uważam, że mogłoby być lepiej ;]
*
Mknął autostradą coraz szybciej, nie zdejmując nogi z gazu. Wiedział, że prawdopodobnie już od dawna nikt za nim nie jedzie, ale chciał mieć pewność, że jest bezpieczny. W jego głowie pojawił się obraz minionych wydarzeń. Zdawał sobie sprawę, że nic już nie będzie tak samo. Uciekał…uciekał coraz dalej, nie wiedział, dokąd, nie wiedział, co go czeka, nie wiedział nic. Jedyne, czego chciał to być wolnym. Zakrwawiony kawałek deski na siedzeniu pasażera nie pozwalał ani przez chwile zapomnieć o tym, czego się dopuścił. Przypominał mu o tym jeszcze jeden przedmiot, broń ukryta w schowku przy kierowcy. Zabrał ją matce, która trzymała ją na wszelki wypadek w nocnej szafce. Tam gdzie mieszkał, nikt nie był bezpieczny.
Eddie w całym swoim dwudziestosześcioletnim życiu nigdy nie mógł poczuć się naprawdę swobodnie i to nie tylko ze względu na to, że mieszkał w jednej z dzielnic, gdzie policja rokrocznie notowała najwięcej włamań, zabójstw i rozbojów. Była to jedna z tych dzielnic, która na mapce umieszczanej często w lokalnej prasie była zaznaczona na czerwono jako ta, której powinno się unikać.
W jego rodzinie nigdy się nie przelewało i chociaż przeważnie tonęli w długach, to tak naprawdę nie było powodów do rozpaczy, w sferze materialnej. Eddie mógł poszczycić się własnym pokojem, jak i nawet, (co prawda starym) telewizorem, przed którym spędzał większość swojego wolnego czasu, którego szczerze mówiąc miał aż nadto, bo nie licząc sezonowej pracy na stacji benzynowej, całe swoje dotychczasowe życie spędził na garnuszku mamusi. Od czasu, kiedy umarł ojciec, on sam stał się oczkiem w głowie swojej rodzicielki. Pani Dombrowski była poczciwą starszą kobietą, która uważała swojego syna za ósmy cud świata i robiła za niego wszystko, począwszy od robienia, co rano śniadania, na praniu bielizny skończywszy. Przez swoją głupią, bezgraniczną, matczyną miłość nie nauczyła Eddiego praktycznie niczego, co mogłoby mu się przydać w dorosłym życiu. Ona ciągle widziała w nim dziesięciolatka. Takiego go zapamiętała i takim dla niej pozostał.
Eddie myśląc w tej chwili o matce miał łzy w oczach. Tak bardzo ją kochał, a jednocześnie nienawidził. Zdawał sobie sprawę, że między innymi przez nią jest teraz tym, czym jest. Był brzydkim, tłustym, tępym obsrańcem – tak przeważnie nazywali go znajomi. Przez swoją aparycję, tuszę i życiową nieporadność, stał się niedołęgą, napiętnowanym przez społeczeństwo dziwolągiem, którego ulubionym zajęciem było oglądanie kreskówek, obżeranie się hamburgerami i pochłanianie sporych ilości piwa. Eddie zawsze myślał, że jego matka nie widzi, albo nie chce widzieć tego problemu. Ilekroć chciał z nią o tym porozmawiać, ona zmieniała temat i pytała go czy jest głodny, albo o coś równie nieadekwatnego do sytuacji. Jednak w tej chwili wiedział, że bardzo szybko zatęskni za tego rodzaju pytaniami.
Jechał donikąd, zacząć nowe życie, nie chciał być już śmiesznym grubasem Eddiem z Belmont Street. Od teraz stanie się panem Edwardem Dombrowskim, który sam będzie zarabiał na życie, panem Edwardem Dombrowskim, z którym wszyscy dookoła będą się liczyć. I wreszcie panem Edwardem Dombrowskim, który będzie decydował sam o sobie. Kiedyś wyśle list do matki. Może nawet zaprosi ją do siebie, do swojego wymarzonego mieszkania w małym prowincjonalnym miasteczku. Będzie mógł do niej powiedzieć, „Mamo to moje! Sam na to zapracowałem! Możesz być ze mnie dumna!
Ale jeszcze nie teraz, teraz uciekał. Ciągle przed siebie, nie wiedząc, kiedy się zatrzyma. Jechał tak już bardzo długo, kilka może nawet kilkanaście godzin. Był jak w transie. Tylko on i autostrada. Myślał o całym swoim dotychczasowym życiu, ale najbardziej o ostatnim wieczorze. O śmierci, niepotrzebnej śmierci. Sam już nie pamiętał, czemu zabrał z domu tego colta. A może nie chciał pamiętać. Teraz po długich przemyśleniach, cieszył się, że nie użył broni w sposób, jaki początkowo zamierzał. Wybrał mniejsze zło i los dał mu szanse zacząć wszystko od nowa. Ale, za jaką cenę? Znowu miał przed oczami wizję tych feralnych zdarzeń…desperacja, strach, szczekanie, ból, krew, śmierć…
Kiedy się ocknął, w ostatniej chwili uniknął zderzenia z olbrzymią, kilkutonową ciężarówką.
- Potrzebuję odpoczynku. – pomyślał. – Muszę coś zjeść.
Tyle godzin bez żadnego posiłku, to było do niego nie podobne. Postanowił skręcić do najbliższej przydrożnej knajpki. I tak go już nikt nie ścigał. Chociaż tego nie mógł wiedzieć na pewno.
*
Podczas konsumpcji potrójnego hot-doga, Eddie miał ciągłe wrażenie, że wszyscy klienci go obserwują. Widział te szydercze uśmieszki na ich twarzach, ten pełen pogardy wzrok. Z jednej strony już się do tego przyzwyczaił. Zawsze tak było. Chociaż za każdym razem czuł się tak samo okropnie. Jedyną osobą, w której nie widział tego prześmiewczego spojrzenia była jego matka. Właśnie zdał sobie sprawę jak mu będzie jej brakowało.
Po obfitym posiłku odszedł niezgrabnie od swojego stolika, po czym udał się do toalety. Nie wyglądała najlepiej, podobnie jak cały ten lokal. Obdrapane ściany, smród uryny unoszący się w powietrzu, urwane drzwi do jednej z kabin. W pomieszczeniu nie było nikogo wiec, Eddie chociaż przez chwile mógł poczuć się swobodnie. Spojrzał w duże lustro krzywo zawieszone nad umywalką. Czy naprawdę wyglądał tak okropnie, żeby wywoływać śmiech u każdej napotkanej osoby, a może to była tylko jego wyobraźnia, może nikt mu się teraz przyglądał? Nie możliwe. Przecież doskonale widział wzrok tych ludzi, nawet ta kobieta, która podawała mu posiłek, wszyscy się z niego śmieli.
Spojrzał jeszcze raz na swoje odbicie. Tłuste, blond włosy opadały mu nieznacznie na czoło. Małe, niebieskie oczy, ledwo widoczne, kontrastujące z pyzatymi policzkami i podwójnym podbródkiem. Ubranie miał brudne i poplamione, zresztą nigdy nie przywiązywał wagi do tego, w czym chodził, zawsze wszystko wybierała mu matka. Tą niemodna, bluzkę z kołnierzykiem, teraz niechlujnie rozpiętym i poplamionym kupiła mu na dwudzieste pierwsze urodziny. Nie ucieszył się za specjalnie z tego prezentu, tak naprawdę nie cieszył się z niczego już od bardzo dawna. Ale miał nadzieje, że to się wkrótce zmieni.
Znowu nawiedziło go widmo minionych wydarzeń, a już prawie udało się zapomnieć. Jednak tym razem to uczucie było przyjemniejsze, czuł, że nie każdy byłby w stanie się do tego posunąć. Czuł się w jakimś stopniu wyróżniony, inny w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Zdał sobie sprawę, że potrzebuje snu, w końcu nie spał już bardzo długo. Postanowił jak najszybciej znaleźć nocleg. Wreszcie prawie zapomniał, że mogą go jeszcze gonić. Był już zbyt zmęczony, by uciekać.
Wracając do samochodu, otworzył przegródkę, aby sięgnąć po atlas samochodowy, w poszukiwaniu najbliższego hotelu. Przypadkowo natknął się na schowanego tam colta. Wspomnienia wróciły. Kiedy ten koszmar się wreszcie skończy? Kiedy będzie mógł o wszystkim zapomnieć? Schował broń do kieszeni, przeczuwał, że jeszcze mu się przyda.
Przeglądając atlas zauważył, że najbliższy hotel znajduje się nad jeziorem w niedużej, aczkolwiek malowniczo położonej mieścinie o tajemniczej nazwie Silent Hill. Gdy to przeczytał jego ciało przeszła fala dreszczy. Wiedział, że właśnie tam musi się udać, że tam spędzi najbliższy czas.
- Silent Hill. – powiedział na głos. – Brzmi dziwnie znajomo.
*
Na miejscu panowała niespokojna cisza, było to na tyle dziwne i niespotykane zjawisko, że Eddie poczuł nieprzyjemny szum w uszach. Nie był przyzwyczajony do takich sytuacji. Z drugiej strony cieszył się, że uczucie osaczenia chwilowo minęło. Tam skąd pochodził ludzie nie mieli za grosz prywatności. Nie cierpiał życia w tych kilkupiętrowych blokach mieszkalnych o ścianach tak cienkich, że można było zza nich usłyszeć oddech sąsiada. A spojrzenie przez okno tak, żeby nikt cię nie zobaczył graniczyło z cudem. I jeszcze te ciągłe wrzaski bawiących się na podwórku bachorów. One też potrafiły być paskudne. Bezczelne dzieciaki. Ilekroć Eddie wyszedł na podwórko słyszał za sobą:
- O patrzcie idzie ten grubas!.
Nienawidził ich, miał ochotę dusić je gołymi rękami jedno po drugim. Jednak szybko odrzucił od siebie taką myśl. Nie chciał nigdy skrzywdzić nikogo, a tym bardziej bezbronnego dziecka. Chociaż odzywki tych małych gnojków doprowadzały go zawsze do szewskiej pasji.
Pogrążony w tym osobliwym dylemacie zupełnie nie zwrócił uwagi, kiedy w samochodzie włączyło się radio. Z głośników dobiegał przeraźliwy, rozdzierający pisk. Zdezorientowany otworzył szeroko oczy, i podskoczył na siedzeniu, jak wyrwany z koszmarnego snu. Wyciągał już rękę w stronę gałki odpowiadającej za głośność, kiedy pisk nagle przeszedł w szum, a później, jakby w bełkotliwy szept, z którego niewiele dało się usłyszeć. Eddie próbował wychwycić chociaż poszczególne słowa. Jedyne co udało mu się zrozumieć to szyderczy śmiech oraz jego imię przewijające się kilka razy w tym upiornym komunikacie. Co dziwniejsze mógłby przysiąc, że słyszał już gdzieś ten głos, ale za nic na świecie nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
- Dosyć tego! - krzyknął, po czym z całej siły uderzył w nie pięścią.
W tym momencie wszystko ucichło. Eddie spojrzał na popękany panel. Sam nie podejrzewał, że ma tyle siły, aby jednym uderzeniem prawie doszczętnie zniszczyć odtwarzacz samochodowy. Wpatrywał się w to, co jeszcze przed chwilą wydawało te, okropnie denerwujące dźwięki, zerkając przy tym na swoją dłoń, ciągle zaciśniętą w pięść. Oddychał, ciężko przez nos próbując się uspokoić.
*
_________________ „Większość ludzi, w jakimś momencie życia, potyka się o prawdę. Wielu szybko się podnosi, otrzepuje i zajmuje swoimi sprawami, jakby nic się nie stało.” - Winston Churchill
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własnymi badaniami" - William Cooper
Ostatnio zmieniony przez PiK 2007-11-25, 02:39, w całości zmieniany 1 raz
Ahh, już kiedyś pisałam, podoba mi się .
Fajna perspektywa, fajny, niecodzienny pomysł.
Jeśli najdzie Cię kiedyś ochota na kontynuowanie, nie wahaj się .
Nic na siłę, PiK, ale moim zdaniem dobrze by się stało, gdybyś ten szkic rozwinął/dopracował, bo się sprawdza Dla mnie świetna sprawa, mam nadzieję, że coś jeszcze swojego będziesz wrzucał. bo dobrze mi się czyta Twoje teksty.
_________________ "Reaching out to embrace whatever may come."
Maynard James Keenan "Lateralus"
Puty [Usunięty]
Wysłany: 2007-11-25, 02:12
Kurde PiK, rozwiń to bo warna dostaniesz<foch> . Wciągający stuff ;] - tylko leniu jeden te orty popraw ;].
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum