Wysłany: 2009-06-25, 21:26 4 dni w Strefie, czyli Tfurczość entera.
Witam wszystkich,
Pragnę sie podzielić jednym z moich bazgrołów, pisanym pod koniec zeszłych wakacji. Na razie publikuję pierwszą część. Jeśli wzbudzi jakiekolwiek zainteresowanie, wstawię następne. Tylko proszę nie bić...
Prolog: Atomówka made in Poland.
Ogrodzieniec, południowa Polska.
Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru... Cała nasza trzyosobowa rodzina siedziała w milczeniu oglądając wiadomości. Był koniec lipca i rekordowe upały. Z resztą, na całym świecie było gorąco. Przedłużające się konflikty na bliskim wschodzie, kolejne próby atomowe Koreańczyków i grożący im Amerykanie, Rosjanie walczący o skrawki ziemi na południu ich państwa. Wszystko wskazywało na to, że i Polska, do tej pory biorąca udział jedynie w misjach stabilizacyjnych, dołączy się do tej głupiej, bo niebezpiecznej, zabawy. To wszystko było niczym, w porównaniu z najnowszą wiadomością, o której mówiły wszystkie stacje telewizyjne, również te zagraniczne. Patrzyliśmy w milczeniu na ekran telewizora. Ojciec palił jednego papierosa za drugim, matka trzymała w ręce kieliszek wina, drugą dłonią zasłaniając usta.
-Coś się stanie, coś się stanie, coś się stanie, ale wdepnęliśmy, coś się stanie.. - powtarzała w kółko. Na ekranie telewizora pojawiła się twarz Janusza Taczyńskiego - prezydenta Rzeczypospolitej. Małego człowieczka z wielkim ego, zapalonego zwolennika idei wyścigu zbrojeń. Wszyscy wiedzieli o jego zapędach, ale nikt się nie domyślał, że przez ostatnie trzy lata jego prezydentury najznamienitsi polscy fizycy pracowali z jego polecenia nad bronią atomową. I najwyraźniej przyszedł czas by za to zapłacić... Matka upuściła kieliszek, ojciec patrzył w ekran z otwartymi ustami. Reporter tvn-u właśnie żegnał się ze swoją rodziną, widząc, że z bazy za jego plecami startuje rakieta wyposażona w głowicę nuklearną. Wszystko działo się w szalonym tempie - zaledwie dwie godziny temu wiadomości podały informacje o tym, że do polskiej bazy wojskowej wdarli się terroryści. Następnie okazało się że w bazie tej znajduje się broń atomowa, której być tam nie powinno. Na wszystkich innych kanałach pokazywali to samo.
-Według wiarygodnych źródeł polskie rakiety mają zostać zniszczone przez pociski wystrzelone z baz w Czechach. W ciągu najbliższych dziesięciu minut zostaną one przechwycone i spadną na obszarze południowej Polski... - Twarz reporterki pobladła gdy przeczytała ostatnie zdanie. Zdała sobie sprawę, że właśnie przepowiedziała śmierć tysiącom ludzi... w tym prawdopodobnie również mnie. Patrzyliśmy po sobie oniemiali, wiedząc, co za chwilę się stanie. Niedługo potem poczułem, jak trzęsie się ziemia...
Część I
Co się staO?
Obudziłem się jeszcze bardziej zmęczony niż przed pójściem spać. Co to był za chory sen?! Rodziców nie było w domu, już dawno wyjechali do pracy. Spojrzałem na zegarek - dziesiąta przed południem. Skarciłem samego siebie w myślach za tak długie, nawet jak na wakacje, lenistwo. Idąc do łazienki by wziąć prysznic pstryknąłem przełącznikiem ekspresu do kawy, by się odrobinę rozbudzić. Czerwone światełko się nie zapaliło. Dziwne... sprawdziłem bezpieczniki. Były w porządku, więc pewnie odcięli prąd. Zdarza się. W piwnicy miałem agregat który mógł zasilać dom na czas awarii, ale uznałem że nie ma potrzeby go uruchamiać. Prysznic rozbudzał przyjemnie. W pewnym momencie ciśnienie nagle spadło, a zaraz potem woda przestała w ogóle lecieć. No tak, elektryczny bojler, elektryczna pompa... bez prądu nic tu nie działało. Zjadłem małe śniadanie i siadłem na kanapie w dużym pokoju. Popatrzyłem na czarny ekran wyłączonego telewizora. W tym momencie wszystko wróciło. Kryzys światowy, polskie bomby atomowe, zagłada... Poczułem przypływ towarzyszących mi wtedy emocji. Smutek, żal, złość... a nawet ekscytacja. Czułem się dziwnie skołowany. Wszystko to było szalenie realne jak na sen, zbyt realne. Pamiętałem zapach dymu z papierosa którego paliłem. Ale przecież to był tylko sen. W końcu siedzę tu, żywy, a dookoła nie ma żadnych śladów wybuchu jądrowego. Ot, przyśniło mi się, będzie pomysł na opowiadanie. Tym czasem miałem ważniejsze sprawy.
Pracowałem dorywczo w Zawierciu, piętnaście kilometrów od domu. Praca byle jaka, ale lepsze to niż siedzenie bezproduktywnie w domu. Pierwsze co zauważyłem, to cisza która mnie przywitała po otwarciu drzwi. Żaden pies nie szczekał, nie było słychać jadących aut ani tak dobrze znanych odgłosów wiercenia, stukania i pukania dochodzących z warsztatu samochodowego naprzeciwko. Po lewej stał zaparkowany Citroen, którym moi rodzice zwykle jeździli do pracy.
-Pewnie pojechali z sąsiadem. - pomyślałem, ignorując moje spostrzeżenia, po czym wsiadłem do mojego zajeżdżonego fiacika „cienko-cienko”. Im bardziej oddalałem się od domu, czułem się coraz dziwniej. Na ulicach nie było ani jednego przechodnia, ani samochodu. Włączyłem samochodowe CB radio na kanale dziewiętnastym i nasłuchiwałem chwilkę. Ani jednej rozmowy, żadnego sygnału. Złapałem za mikrofon i nadałem standardowe pytanie:
-Mobilki, jak wygląda dróżka na Zawiercie od strony Ogrodzieńca? - Cisza. Zapytałem jeszcze kilka razy, bez skutku. Poczułem, że coś musiało się stać. Włączyłem zwykłe radio i stawiłem częstotliwość RMF-u. Cisza. Wszystkie inne stacje też milczały, nawet jedynie słuszne Radio Maryja. Zdziwienie zaczęło przeradzać się w strach. Tego już za wiele... Zahamowałem gwałtownie, zaparkowałem i wszedłem do całodobowego sklepu. Czułem że muszę zobaczyć jakąś ludzką twarz, inaczej wpadnę w panikę. Poza tym skończyły mi się fajki. Zazwyczaj pełen ludzi sklep powitał mnie pustką i ciszą.
-Halo! Czy ktoś mnie może obsłużyć? - krzyknąłem w stronę zaplecza. Żadnej odpowiedzi. Co się dzieje do cholery?! Wszystko wyglądało jakby nagle ktoś krzyknął „idziemy!” i wszyscy poszli. Oprócz mnie...
_________________ There was a HOLE here. It's Henry Townshend's bathroom now.
Bardzo fajnie napisane. W kilku zdaniach poprzestawiałabym szyk, bądź dodała co nieco, jednak całość jest solidna. Innymi słowy, masz interesujący styl pisania, choć wymaga on jeszcze trochę "podszlifowania", tak więc pisz dalej i rozwijaj się. Samo opowiadanie zaciekawia nietuzinkowym tematem, bardzo chętnie poczytam dalsze części.
Łojjj, dawno mnie tu ni było... Dzięki za pozytywne oceny
@ Sidri - To łopowiadanko było bezpośrednio zainspirowane "Operacją Dzień Wskrzeszenia" ^_^
Skoro nie było złe, to dodam kolejną część.
(...) Wszystko wyglądało jakby nagle ktoś krzyknął "idziemy!" i wszyscy poszli. Oprócz mnie. Czułem że dzieje się coś bardzo złego, puszczały mi nerwy.
-Jeśli natychmiast ktoś nie wyjdzie to coś rozwalę! - krzyknąłem, chwytając długiego pora w charakterze maczugi. Z boku musiało to wyglądać debilnie, ale nikt na mnie nie patrzył.
-Co to jest, ukryta kamera?! Wyłazić, natychmiast! - wydarłem się, już nawet nie oczekując odpowiedzi. Popatrzyłem na kamerę monitoringu wiszącą pod sufitem. Czerwona dioda się nie świeciła, widocznie i tutaj nie było prądu. Rzuciłem bojowego pora na podłogę, przeskoczyłem ladę i zabrałem zza niej cały karton Cameli. Zrezygnowany i wściekły opuściłem sklep.
Jadąc Cinqecentem z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę ma się wrażenie, że tego już nic nie jest w stanie zatrzymać. Z taką prędkością prułem w kierunku Zawiercia, totalnie spanikowany. Na ulicach nie było ani jednego auta, ani jednego przechodnia. W żadnym sklepie nie było sprzedawców. Zatrzymałem się na środku drogi i wyszarpałem z kieszeni telefon. Mimo braku prądu miałem sygnał. Każdy przekaźnik telefonii komórkowej ma własny agregat prądotwórczy, który starcza mu na kilka godzin samodzielnej pracy. Wybrałem numer 112 i przyłożyłem Motorolę do ucha, myśląc, co powiem, jeśli jednak ktoś odbierze. Nic, zero odpowiedzi. Zdenerwowany zamknąłem klapkę tak mocno, że prawie złamałem telefon w pół. Oparłem się o kierownicę i ukryłem twarz w dłoniach. W głowie kołatały mi najbardziej idiotyczne myśli. Co się dzieje?! Może jednak spadła tu bomba atomowa, a ja jakimś cudem przeżyłem? Nie, przecież fala uderzeniowa zrównałaby miasto z powierzchnią ziemi. A może to bomba neutronowa, taka, co zabija a nie niszczy? Też nie możliwe, przecież byłyby ciała. No i mój telefon by nie działał, impuls elektromagnetyczny zniszczyłby delikatną elektronikę. Zapaliłem kradzionego papierosa, uruchomiłem silnik i ruszyłem przepisową pięćdziesiątką w stronę Zawiercia. Już w mieście wziąłem do ręki mikrofon CB radia i wcisnąłem nadawanie.
-Potrzebuję pomocy, jeżeli ktoś mnie słyszy proszę odpowiedzieć. - powiedziałem, choć potrzebowałem nie tyle pomocy, ile wyjaśnienia co się dzieje. Jechałem powoli przez wymarłe miasto powtarzając w kółko komunikat. Znów zatrzymałem się na środku skrzyżowania, obok stacji paliw BP. Wysiadłem z samochodu i stanąłem obok. Martwa cisza i pustka. W tym momencie usłyszałem przerywaną transmisję dochodzącą z mojego CB.
-Wszyscy są... pomocy... sam... ktokolwiek... - Transmisja była przerywana szumami i trzaskami. Wskoczyłem do auta i chwyciłem mikrofon.
-Słyszę cię, słyszę Cię! Gdzie jesteś, odbiór! - Nie wiedziałem kto to, ale panicznie chciałem zobaczyć kogokolwiek... W odpowiedzi usłyszałem szereg trzasków i szumów. Ktokolwiek nadawał, musiał to robić z daleka albo używał małego ręcznego radyjka. Jak by tu poprawić odbiór? Wyjść na dach bloku? Przecież nie wyrwę radia z samochodu i nie zaniosę go z całym sprzętem i kablami. Wyjechać na wzgórze? Niby jak znajdę pagórek w środku miasta? Nagle mnie olśniło. Wiadukt! Kilkaset metrów dalej był spory wiadukt prowadzący nad torami kolejowymi. Tam odbiór będzie znacznie lepszy. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem z piskiem opon. Po krótkiej chwili znalazłem się na wiadukcie. Wdepnąłem hamulec i zatrzymałem się na samym szczycie. Ponownie wziąłem mikrofon.
-Halo, jesteś tam? Teraz będę cię lepiej słyszał. Proszę powtórz transmisję! - Puściłem przycisk nadawania i czekałem. Cisza. Przez otwarte okno wpadał lekki wiatr, rozwiewał mi włosy. Wciąż czekałem aż radio się odezwie. Gdy już miałem ponownie wcisnąć nadawanie, usłyszałem męski głos, tym razem o wiele wyraźniej.
-Halo? Czy mnie słychać?
-Słyszę cię! Z kim rozmawiam? Gdzie jesteś? - rzuciłem do mikrofonu.
-Tomasz Olszański. Gdzie się wszyscy podziali?! Co się dzieje do cholery?! - Zatkało mnie. Znałem go. Tomasz był moim przyjacielem ze szkoły średniej, trzy lata chodziliśmy do tej samej klasy. Półtora miesiąca temu oboje skończyliśmy liceum.
-Tomek?! To ty?! - nie mogłem uwierzyć. - tutaj Andrzej! Andrzej Zawadzki.
-Andrzej?! Jezus, Maria! Co się stało?
-Skąd mam wiedzieć? Jak się obudziłem już tak było... spotkałeś kogokolwiek?
-Nie. Nie mam kontaktu z Wiktorią, moja komórka nie działa. - Wiktoria była dziewczyną Tomasza. Nic dziwnego że w pierwszej kolejności myślał o niej. Poczułem ścisk w gardle na myśl, że ona też mogła zniknąć.
-Gdzie jesteś? - Zapytałem.
-Na starym rynku. Chłopie, jeszcze sekunda i nie usłyszałbym ciebie. Miałem iść dalej, gdy usłyszałem twój komunikat z CB radia jakiegoś golfa na parkingu...
-Dobra, nie ważne - przerwałem mu brutalnie. - Poczekaj chwilę, zaraz tam będę. - Wsiadłem do fiacika i pojechałem we wskazane miejsce. Pędziłem ze sporą prędkością, jakby bojąc się, że Tomasz ucieknie i okaże się że jednak jestem tu zupełnie sam. Po chwili byłem na tzw. Starym rynku. Mój znajomy siedział na krawężniku obok czarnego auta na czarnych rejestracjach. Szyba od strony kierowcy była wybita, przez okno zwisał mikrofon CB radia. Na widok nadjeżdżającego niebieskiego Cinquecento wstał z ziemi.
-Błagam, powiedz mi co się tutaj dzieje, inaczej trafi mnie szlag! - był bardziej wściekły niż przestraszony. - Co to, jakiś pieprzony Big Brother? - Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Wiedziałem jeszcze mniej niż on.
-Może ma to związek z tymi bombami... - powiedział bardziej do siebie niż do mnie. A więc to nie był sen... w takim razie jakim cudem obudziłem się we własnym łóżku?! Jeśli wczorajsze wydarzenia były prawdą, powinienem się spalić żywcem lub właśnie umierać z napromieniowania i ran. Postanowiłem na razie o tym nie myśleć. W tym samym czasie Tomasz kontynuował swój monolog.
-Zachciało się prezydentowi broni masowej zagłady, pieprzony idiota! A moja babka głosowała na niego... - miotał się w bezsilnej złości chodząc w kółko. Zaczynało to wyglądać komicznie. Po chwili zwrócił się do mnie.
-Twój telefon działa? - Zapytał. Wiedziałem o co mu chodzi.
-Działa. Sądzisz że... że ona też została? Nikogo nie spotkałem odkąd...
-Na pewno została. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, niemal zabijając mnie wzrokiem. Umilkłem i podałem mu komórkę. Westchnął głęboko, po czym wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Dookoła panowała idealna, obrzydliwa cisza. Słyszałem sygnał łączenia dochodzący ze słuchawki. Pierwszy, drugi, piąty... oparłem się o auto i zapaliłem papierosa. Patrzyłem na ciemną powierzchnię asfaltu. Nie odbierze. Zniknęła tak samo jak wszyscy, przepadła. Byłem tego prawie pewien. W tym momencie usłyszałem głos Wiktorii. Odebrała! Została tutaj! Tylko jak to możliwe? Czemu akurat ona? Nikt do kogo ja dzwoniłem nie odebrał. Wszystko działo się za szybko jak dla mnie. Nie myśleć, nie zadawać pytań. Obserwować i brać rzeczywistość jaką jest, na rozmyślania będzie czas później. Tomek przełączył telefon w tryb głośno mówiący.
-Wiktoria?
-Tomek! Tomciu, jak się bałam! Czemu nie odbierałeś? Tak się boję! Co się dzieje? Błagam, przyjedź po mnie!
-Spokojnie. - powiedział Tomasz uspokajającym tonem. - Kochanie, nie mam pojęcia co się stało. Jest ze mną Andrzej. Powiedz mi gdzie jesteś? Byłem u ciebie w domu, nikt mi nie otworzył. Zaraz po ciebie pojedziemy. - mówiąc to spojrzał na mnie pytająco. Widocznie chciał się dowiedzieć czy go podwiozę. Pokiwałem energicznie głową.
-Nie było mnie dziś w nocy w domu, jesteśmy razem... - w tym momencie usłyszeliśmy trzy piknięcia, oznaczające zerwanie połączenia. Tomek spojrzał na wyświetlacz. Zasięg zniknął. Widocznie agregaty zasilające nadajniki zużyły całe swoje paliwo.
-Kurwa mać! - ryknął na cały głos. Zrobił się czerwony na twarzy, widać było, że przez chwilę chciał roztrzaskać telefon, ale zreflektował się i oddał go mnie. Staliśmy przez chwile w milczeniu, nie wiedząc co robić. Gdybym dał mu komórkę minutę wcześniej...
-Wiktoria nie mówiła Ci, że gdzieś się zatrzymuje na noc? - Zapytałem.
-Nie... komórkę mam w serwisie, a wieczorem padł Internet. Nie miałem z nią kontaktu od jakiegoś czasu. - zasępiłem się. Jak mało brakuje nowoczesnemu człowiekowi do upadku... wystarczy że braknie prądu albo zasięgu, i już jesteśmy nie zdolni do działania. Te ponure, filozoficzne myśli przerwał mi przebłysk pamięci z wczoraj. Siedziałem przed komputerem, gdy usłyszałem głos mojego ojca, mówiącego, żebym włączył telewizor, bo coś się dzieje. Odchodząc od komputera rzuciłem okiem na listę kontaktów mojego gadu-gadu...
-Tomasz... - Zacząłem. - Wiktoria nadal przyjaźni się z Tamarą?
-Tak... czemu pytasz? - mówiąc to wyraźnie się ożywił.
-Wydaje mi się, że jest u niej.
-Czemu tak sadzisz?
-Miała wczoraj opis na gadu-gadu... coś o tym, że nocuje u Tamary właśnie.
-Naprawdę? Jesteś tego pewien?
-Na pewno. Jakoś tak mi utkwiło w pamięci...
-Ale jaja... Koleś, jesteś wielki. - powiedział, dziękując mi szczerze. Ja natomiast myślałem, jakie to wszystko idiotyczne i nierealne. Wsiadłem do samochodu jako pierwszy.
-Gdzie ona mieszka?
-Niegowonice. - rzucił lakonicznie. Z piskiem opon pojechaliśmy na wschód.
_________________ There was a HOLE here. It's Henry Townshend's bathroom now.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum