|
|
Forum Silent Hill Page
|
|
Indian Runner - Nauczyciel
tumi1 - 2010-07-24, 10:35 Temat postu: Nauczyciel Na wstępie
Wybaczcie, ale wszystkie akapity mi wcięło i nie potrafiłem ich zrobić Proszę Was jednak o wyrozumiałość i wybaczenie mi tego, że tekst ma taką formę, jaką ma...Jeśli nie chcecie się męczyć z akapitami, to proszę, darujcie sobie czytanie, bo to nie będzie miało sensu. Sądzę, że warto przeczytać :]
Nauczyciel
„Panta Rhei”
Cyk.
Cyk.
Cyk.
Pokój był mały i brudny, w dodatku wszędzie panował półmrok. Warstwa brudnych ubrań leżała na podłodze, nieudolnie naśladując dywan. Najwyraźniej ktoś nie zadał sobie trudu, żeby pochować je do starej, drewnianej szafy, stojącej w kącie. Może to dlatego, że leżało tam od groma butelek po tanim alkoholu? Raczej nie. Tak naprawdę wina leżała w samej osobie właściciela tego „przytulnego” mieszkania.
Posiadacz kluczy do pokoju numer 21 leżał na łóżku. Był on mężczyzną. Wskazywała na to gęsta broda, która ostatnie spotkanie z brzytwą miała już dawno za sobą. Oczy człowieka były koloru piwnego, włosy zaś zachowały swoją kruczą barwę, pomimo warstwy łupieżu. Ubranie, które miał na sobie można określić jako poprawne, ale tylko pod warunkiem, że macie bardzo niskie wymagania odnośnie ubioru. Poplamiona koszula, stare spodnie i rozlatujące się buty.
Poznajcie Józefa Danwerta, najgorszego nauczyciela w Złotym Lesie, a może i nawet w całej Polsce.
Mężczyzna podniósł rękę i spojrzał na zegarek, który cykał natrętnie od dłuższego momentu. Wskazówki ustawiły się na tej samej liczbie (siedem, jeśli chcecie wiedzieć) i pokazywały, że ma dokładnie dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia zajęć. Czy jak oni to tam nazywali.
Przeciągnął się i usiadł na łóżku. No tak, głowa bolała jak diabli. Cóż, mógł się spodziewać, że tak to będzie wyglądało. W końcu to nie pierwszy raz, a on nie jest dzieciaczkiem, prawda? O tak, mała, to jest to!
A co do dzieci. Dzisiaj znowu będzie musiał męczyć się z tymi bachorami. Jezu, co on z nimi miał! Niech no tylko go zdenerwują, niech tylko spróbują! Podniósł się na równe nogi i zaczął masować skroń, rozglądając się za kubkiem wody, który zawsze stał w pobliżu. Oho, jest
Popijając podszedł do okna i otworzył je.
Na zewnątrz jak zawsze lało. Ostatnio pogoda zrobiła się tutaj po prostu beznadziejna. Wychodzisz do pracy – pada. Wracasz – pada. Gdy usiłujesz zasnąć w nocy, dla odmiany leje jak z cebra. Niebo zasłały granatowe chmury, których zasoby wodne zdawały się być nieskończone.
- Hej, Boże! Bądź człowiekiem, nalej trochę! – zawołał ochryple Danwert, wyciągając rękę trzymającą kubek na zewnątrz.
Gdzieś od strony jeziora, od zachodu dobiegł go dźwięk grzmotu. Burza nadchodziła wielkimi krokami. Józef wylał na włosy resztki cieczy i cisnął kubek w kąt.
Czas iść do roboty,
Mężczyzna zarzucił na plecy płaszcz i nałożył wiekowy kapelusz. Rzucił ostatni raz okiem na swój pokój, zaklął pod nosem i zamknął drzwi.
Zbiegł po schodach, jak gdyby nigdy nic. Kiwnął głową jakiejś kobiecie wchodzącej na górę i wyszedł przed kamieniczkę, w której mieszkał. Jak mógł przypuszczać, jego stary samochodzik nadal stał na chodniku. Nikt go nie ukradł i w sumie nic dziwnego, bo kto kradnie samochody z przebitymi oponami? Uśmiechnął się tylko ponuro na widok „ flaków” i pomaszerował w górę ulicy Sienkiewcza. W głębi duszy pogoda napawała go jakimś dziwnym...strachem? Tak, to dobre określenie – strach. Wiesz, że coś się zbliża, że tylko czeka na właściwy moment, żeby na ciebie wyskoczyć, a ty nie możesz zrobić nic innego, jak czekać.
Zatrzymał się na światłach. Czekające od dłuższego czasu samochody, ruszyły
Bogu dzięki, że w Złotym Lesie, w tej cholernej mazurskiej mieścinie, nie ma większej ilości skrzyżowań, bo dzięki swojemu perfidnemu szczęściu ( jakiemu szczęściu?!) stałby na każdym z nich co najmniej dziesięć...o, zielone.
Skręcił w lewo i jego oczom ukazała się szkoła. Miał do niej jeszcze jakieś...dwieście metrów? Jak mu się tam nie chciało iść! Jeszcze bardziej, niż tym małym gnojkom. Chociaż jakby nie spojrzeć, buda nie była pozbawiona zalet. Ot, choćby ta dziwna smarkula z dziewiątej klasy...Na ulicy człowiek mógłby się pomylić.
Zachichotał. O tak, tę lubił mieć przy tablicy.
Minął restaurację i wkroczył na parking przed szkołą. To był całkiem spory budynek, dwupiętrowy, leżący trochę wyżej od reszty miasta. Już widział dzieciaki stojące na ganku. Rozmawiały ze sobą, śmiały się ( na pewno z niego! ) i pokazywały coś w oddali. Och, ale już niedługo. Weźmie paru z nich i przepyta. DO – KŁA – DNIE!
Jak się spodziewał, maluchy zamilkły, gdy przechodził obok nich. Dobrze, przynajmniej bały się go jak samego lucyfera. I miały ku temu powody.
Trzask.
Wparował na korytarz przepełniony uczniakami. Na szczęście nie darły się wniebogłosy i usuwały z drogi, gdy szedł w kierunku pokoju nauczycielskiego.
Trzask.
- Witam – rzucił, gdy drzwi zamknęły się za nim. Jego „Koleżanki i Koledzy” podnieśli głowy, jakby nie wiedzieli kto w ten sposób manifestuje swoje przybycie.
Dyrektor machnął mu ręką, nie podnosząc głowy znad dziennika, za to ta głupia polonistka, Anna Wilk, spojrzała na niego z odrazą. „Cześć żabo” pomyślał „Czemu nie ma cię przy tej twojej głupiutkiej córeczce Sylwii, co?”. Nie powiedział tego, bo mu się podobała jak diabli i codziennie kombinował, jak ją poderwać. Ba, jej mąż raz do niego przyleciał i spuścił mu łomot. A gdzie teraz jest jej bohater? W więzieniu. Przynajmniej kobitka ma niedaleko do kochasia.
Józef zerknął na rozkład lekcji i wziął dziennik klasy IV a. O tak, mała, to jest to! Uwielbiał tę bandę małych robaków. Gniótł je pod tablicą, jak zawodowy ogrodnik.
Dzwonek rozdźwięczał się po raz ostatni w historii tego budynku, zapowiadając ostatnie lekcje. Uczniowie z grobowymi minami zbierali się pod klasami, czekając w milczeniu na swoich katów. Józef kochał ten widok. Gdy szedł, wesoło podzwaniał kluczami do sali lekcyjnej. Dzisiaj pierwsza lekcja na parterze, to nawet dobrze.
Witam kochane mordki! Dzisiaj poniedziałek, morowo nie? – zawołał do czwartoklasistów czekających jak na ścięcie. Wiedzieli, że jest w dobrym humorze, czuli to jak nic.
Wpuścił ich do środka, zamknął drzwi i ruszył w kierunku swojej katedry.
To jak, ktoś dzisiaj czegoś nie przyniósł? – spytał, gdy już zasiadł i wyciągnął drewnianą linijkę. Taką zwykle lał dzieciaki po łapach, gdy nie przygotowały się do lekcji. Stara, świecka tradycja.
Wszystkie wlepiały wzrok w blaty stołów. Tak z nim grają? No dobrze. Danwert wstał i polecił wyjąć wszystkie przybory na stół, sam zaś zaczął krążyć między ławkami niczym jakiś przerośnięty sęp.
Rozległ się huk.
Osiemnaście twarzy podniosło się i spojrzało na jego zakazaną gębę. W ich wzroku widział jakąś...nadzieję. Że wyjdzie. Że da im spokój.
Zrobił to.
Machnął po prostu ręką na uczniów i opuścił salę.
Na korytarzu nie było żadnej żywej duszy. Blade światło jarzeniówek rozświetlało ściany i spływało na podłogę, wyłożoną listwą. Na ławkach nikt nie siedział, nikt nie czytał ogłoszeń. Danwert znalazł się nagle w...
(trumnie)
...Innym świecie. Świecie, w którym liczył się tylko on. On był miarą wszystkiego, on...
Kroki.
Józef odwrócił się błyskawicznie i zdążył zobaczyć rąbek spódnicy niknący za rogiem. Ruszył pospiesznie w tamtym kierunku, uśmiechając się pod nosem. „Zgubiłaś się panno? Zasłużyłaś na klapsa...Albo dwa...”
Minął róg i zaczął wspinać się po schodach. Jeden, dwa, trzy stopnie...Jest.
Kolejny korytarz, tym razem jednak krótszy. I łazienka damska naprzeciw niego.
Drzwi zostawiła lekko uchylone. Już chyba wiedział, kto przed nim ucieka. Powoli, ostrożnie przekroczył próg łazienki. Teraz widział rząd kabin, każda z nich była zamknięta.
Kto tu jest? – spytał ochrypłym głosem. – Czemu kręcisz się po korytarzu w czasie lekcji? Natychmiast mi się pokaż, bo jak cię znajdę, to konsekwencje będą bardzo przykre.
„To zależy” dodał w myślach „Dla kogo będę przykre, to będą...Ale nie dla mnie, o nie, nie, nie”.
Otworzył pierwszą kabinę, potem drugą. Puste. Następnie czwarta, a gdy zbliżał się do piątej, drzwiczki uchyliły się i wyszła Ta, Przy Której Można Się Pomylić. Spojrzała na niego dużymi, ciemnymi oczyma, a do niego dotarło, że nie wytrzyma już dłużej. Momentalnie doskoczył do niej, jedną ręką złapał za gardło, drugą przyłożył do ust. Podciął ją prawą nogą i obalił na ziemię.
Tylko piśnij słówko, to już jesteś martwa. O tak, mała, to jest to. To jest to! Zaraz się do ciebie dobiorę, zobaczysz – wycharczał, dusząc dziewczynę. Nic nie mogła mu zrobić. On miał trzydzieści lat, ona piętnaście. Nie miała szans..
W chwilę potem zdzieliła go kolanem między nogi i myślał przez chwilę, że krzyknie. Ale nie, nie złamie się...On jej pokaże, kto tu jest panem!
Niema walka trwała, ściany szkoły obserwowały obojętnie, milcząc.
Gdzieś w oddali rozległo się wycie syren, ale czy to ważne?
Złapał ją za długie, gęste, brązowe włosy, drugą ręką przydusił mocniej. Rozwali jej łeb, rozwali jak nic!
Dziewczyna wywróciła oczyma i zaczęła drżeć. Nie tak, jak drżą ludzie, gdy jest im zimno, tylko jak wtedy, gdy mają jakiś napad. Puścił jej usta i sięgnął w kierunku spódnicy.
Kap.
Krew
Patrzył w milczeniu na swoją rękę, na którą przed chwilą skapnęła kropla. Potem spojrzał do góry.
Do sufitu przybite było ciało dziewczyny, dokładnie tej samej, na której siedział Danwert, najgorszy nauczyciel w Polsce. Ta na górze szyję, ręce i talię miała obwiązane drutem kolczastym. Twarz pokrywała krew, która zaczynała leniwie spływać po kafelkach zdobiących ściany. I Jezu słodki, jej oczy! Czerwone, wściekłe, pełne nienawiści skierowanej przeciw niemu. Długie włosy opadały w jego kierunku, niczym jakieś pnącza... Zaraz, one rzeczywiście się zsuwały się na dół! Ruszały się, czuły go, syczały „Hej, Danwert, spróbowałeś dziewczyny, a teraz ona spróbuje ciebie!”
Syrena wyła.
- To...niemożliwe – wyszeptał mężczyzna, patrząc na ciało przybite do sufitu. Zwrócił wzrok na podłogę. Dziewczyna leżała w identycznej pozie, co ta na górze. Jakby odbijała się w krzywym zwierciadle. – To jest sen...To tylko pochrzaniony sen...Naćpałem się albo uchlałem...odłożę to świństwo. Odłożę, obiecuję, obiecuję, obiecuję...
Zwłoki spadły tuż obok nastolatki.
Poruszyły się.
Danwert, wrzeszcząc, wybiegł na korytarz. Wszędzie pełno było uczniów, nic dziwnego więc, że nie słyszeli jego wrzasku. „Koleżanki i Koledzy” kierowali strumień uczniów w kierunku wyjścia, ponaglając krzykami. Coś się musiało stać, o tak, coś bardzo brzydkiego. I w tym momencie okazję – uciec z tłumem, zanim znajdą zwłoki i dziewczynę ze zdjętą do połowy spódnicą. Zanim skojarzą, że to on właśnie wyszedł z łazienki. Wmieszał się więc szybko między pędzący motłoch i zbiegł po schodach z uczniakami. Nikt się z niego nie śmiał, nikt nie odsuwał się, do licha, jakby zupełnie przestał istnieć! Wyszli przez drzwi frontowe i dopiero tutaj Józef się zatrzymał. Wspiął się na murek ganku, aby mieć lepszy widok i zdębiał.
Woda. Wszędzie była woda.
Od zawsze wiedział, że Złoty Las leży na dnie czegoś w rodzaju kotliny. Otaczały ich wzgórza, całkiem wysokie jak na mazurskie możliwości, nawet wyciąg gdzieś w okolicy mieli zbudować. Poza tym, niedaleko znajdowało się jezioro, do którego wpadała jedna rzeka. Nieduża, ale przecież wystarczył tydzień opadów...Może dwa...
Z tym, że w Złotym Lesie padało już od miesiąca.
Ale skąd tyle cholernej wody?! Dreszcz przebiegł mu po plecach. Miał hydrofobię, nie przepadał za poczciwym H2O, więc widok ulic zamieniających się w błyskawicznym tempie w rzeki napawał go strachem. Czystą kwintesencją przerażenia. To niemożliwe. Skąd tyle tego badziewia?! Woda pędziła jak jakiś wściekły zwierz, chcący...
(dorwać cię, draniu)
...zabić swoją ofiarę. Ale...
Nagle zrozumiał. Tamta dziewczyna...podobno był dziwna. Inna, mówili. Ładna, ale jakaś taka...nieludzka.
Odwrócił się powoli w kierunku budynku szkoły i spojrzał na okno, wychodzące z łazienki dla dziewcząt. Służby porządkowe wołały coś, dzieciaki darły gęby, ale jego to nie obchodziło.
Pojął to. Ona wykorzystała jego lęk, dała początek czemuś nowemu.
Miasto tonęło w jego poronionych grzechach i lękach. Dziewczyna dała ujście furii.
Dotarło do jego pokrytej łupieżem głowy, że to wszystko nagle ma cudowny, chory sens.
O tak, mała, to jest to.
|
|
|